"Uważamy, że w dyskusjach należy przytaczać zdanie obydwu stron sporu, a nie tylko jednej. Niemcy się tego niestety zazwyczaj nie trzymają" - powiedział Przyłębski w rozmowie z PAP. Zdaniem ambasadora niemiecka krytyka pod adresem polskich mediów jest niesłuszna. "Krytykuje się brak pluralizmu w mediach polskich, ale w rzeczywistości to pluralizm mediów niemieckich pozostawia dużo do życzenia" - oznajmił, dodając, iż w Polsce "są pisma od prawa do lewa, a w Niemczech dominują natomiast media lewicowe lub centrolewicowe". Słowa krytyki skierował również w stronę dziennikarstwa niemieckiego, które - w ocenie ambasadora - przedstawia "jednostronny i fałszywy obraz Polski". "Niektórzy korespondenci niemieccy piszą o Polsce w sposób skandaliczny" - powiedział ambasador. Wymienił w tym kontekście m.in. korespondenta "Suddeutsche Zeitung" Floriana Hassela. "Czasami nawet obrażają, tak jak ostatnio Florian Hassel moją żonę. Osobie o tak wybitnym i prawniczo urozmaiconym dorobku zawodowym zarzucił brak kompetencji do pełnionej funkcji. Stwierdził również, że werdykt TK w sprawie rozdzielenia demonstracji odbywających się w zbliżonym miejscu ogranicza prawo do demonstrowania, co jest kompletną bzdurą. To człowiek nieodpowiedzialny" - ocenił Przyłębski. Ambasador zapowiedział "stanowczy sprzeciw wobec niemieckiej kampanii medialnej". "Zaczniemy monitorować gazety bardziej detalicznie. Będziemy informować redaktorów naczelnych o niekompetencji, braku profesjonalizmu lub nierzetelności ich korespondentów, będziemy także częściej publikować sprostowania przeinaczeń i zwykłych kłamstw" - oświadczył w rozmowie z PAP. Jako kluczową uznał w tym zakresie ścisłą współpracę z Redutą Dobrego Imienia. Jednocześnie zaznaczył, że obraz Polski w społeczeństwie niemieckim jest "bardziej urozmaicony". Z relacji Przyłębskiego wynika, iż ambasada RP w Berlinie otrzymuje "od czasu do czasu listy wyrażające silne poparcie dla rządu Beaty Szydło, zwłaszcza w kontekście polityki migracyjnej". Podkreślił, że są one "bardzo często pisane przez ludzi z tytułami naukowymi". "Jest pewna część społeczeństwa niemieckiego, która rozumie polską politykę. Niemniej jednak stanowi ona margines" - powiedział PAP. Większość maili, które otrzymuje ambasada, odnosi się krytycznie do pracy polskiego rządu. Ich poziom jest jednak bardzo niski, a merytoryczne zarzuty zastępują obelgi. Zdaniem ambasadora RP istnieje głęboki podział wewnątrz Polonii niemieckiej w kwestii oceny rządu. Istotny wpływ na tę ocenę mają niemieckie i polskie media. Według niego "ktoś, kto ogląda tylko TVN czy Polsat żyje w innej rzeczywistości niż ktoś, kto ogląda TVP". Z powodu ataków medialnych na Polskę cierpią nie tylko zwolennicy rządu, lecz - paradoksalnie - także jego przeciwnicy. Niezadowolenie części Polonii krytykującej PiS wynika po części z zachwiania postrzegania przez Niemców Polski jako lidera postkomunistycznej transformacji. Według ambasadora "chęć bycia akceptowanym" pewnej części Polonii przekłada się bezpośrednio na jej preferencje polityczne. "Pamiętam np. sytuacje, w których Polacy bali się mówić po polsku. Woleli mówić łamanym niemieckim. Wielu z nich cieszyło się, że rząd PO-PSL był tak lubiany i akceptowany przez Niemców. Czuli się w ten sposób dowartościowani" - tłumaczył w rozmowie z PAP. Ambasador podkreślił równocześnie znaczenie Polaków żyjących w Niemczech, "dla których polskość to wartość". Zaznaczył, że w debatach z tymi, co mają inne zdanie muszą oni "mieć sporo odwagi", ponieważ "są w mniejszości". Istotną rolę w debacie o polityce polskiej za granicą odgrywają - według Przyłębskiego - także ci, którzy "stoją po środku i chcą argumentować merytorycznie, chcą rozmawiać". Wśród nich są tacy, co "pragną zweryfikować, czy to, co mówią o Polsce media niemieckie jest prawdą". Przyłębski zwrócił również uwagę na nierówne traktowanie Polaków żyjących w Niemczech i niemieckiej mniejszości narodowej w Polsce. "Niestety te dwie grupy nie mają jeszcze tych samych praw. Niemcy wydają na Polaków w Niemczech znacznie mniej pieniędzy niż Polska, państwo uboższe, na mniejszość niemiecką w Polsce" - zauważył. "Odpowiedzialność za tę dysproporcję Niemcy zrzucają na landy. Tyle, że polityka landowa względem mniejszości układa się różnie w zależności od regionu" - tłumaczył Przyłębski. Jak zaznaczył, w kontekście Polaków "sytuacja wygląda całkiem dobrze w Saksonii, Nadrenii czy Brandenburgii". "Znacznie gorzej układają się sprawy na południu republiki - w Bawarii czy Badenii-Wirtembergii, gdzie nie robi się dla mniejszości polskiej prawie nic" - podkreślił. Ambasador RP odniósł się również do kwestii Polek walczących z niemieckimi urzędami ds. dzieci i młodzieży (Jugendamtami) o prawo do opieki nad dziećmi urodzonymi lub wychowywanymi w Niemczech. Jak powiedział Przyłębski, walkę o prawa Polek uczynił "jednym z kluczowych elementów swojego programu pracy jako ambasador Polski w Niemczech". Zaznaczył jednocześnie, że "możliwości polskiej dyplomacji są czasami ograniczone" - przykładowo wtedy, kiedy dziecko, podobnie jak jego ojciec, posiada obywatelstwo niemieckie. "Trudno wtedy wywrzeć skuteczny nacisk na urzędy niemieckie, ale trzeba próbować" - oznajmił Przyłębski. "Możemy - na wyraźne życzenie rodzica Polaka - monitorować, pojawiać się na rozprawach sądowych, rozmawiać z sędziami lub urzędnikami, wskazywać na nasze zarzuty" - odpowiedział PAP na pytanie, jaką pomoc jest w stanie dać ambasada RP Polkom walczącym z Jugendamtami. "Współdziałamy w tym regularnie z Ministerstwem Sprawiedliwości w Warszawie" - dodał. "Przede wszystkim uświadamiamy. Nasz przekaz jest jasny - zależy nam na tym, by dzieci polskie za granicą miały stały kontakt z naszym językiem, z naszą kulturą. Ale także z obojgiem rodziców. Nie ma zgody na zabieranie dzieci Polkom tylko dlatego, że w ocenie sądu niemiecki rodzic może stworzyć dziecku lepsze warunki materialne. Jesteśmy na to uczuleni, bo równie ważne jest otoczenie emocjonalne" - podsumował ambasador Przyłębski. Z Berlina Dorian Urbanowicz