Tusk rozpoczął spotkanie od stwierdzenia, że aby oszczędzić studentom "katuszy i cierpienia słuchania wykładu z ust magistra" ograniczy się do krótkiego wstępu. Środowa debata "110 pytań na 100 dni nowego rządu" zorganizowana przez "Dziennik" pełna była podobnych żartobliwych wtrąceń. Rozpoczęła się od krótkiej wymiany zdań między prowadzącym spotkanie Janem Wróblem z "Dziennika", Tuskiem i rektor UW prof. Katarzyną Chałasińską-Macukow na temat tego, kto jest gospodarzem spotkania. Ten żartobliwy "spór" zakończył się interwencją premiera, który przejmując mikrofon stwierdził: "raz zdobytej władzy nie oddamy", na co studenci odpowiedzieli wybuchem śmiechu. Nie zabrakło też jednak poważnych tematów. Atmosfera w szczelnie wypełnionej sali Auditorium Maximum zmieniała się jak w kalejdoskopie. Studenci nie szczędzili szefowi rządu trudnych pytań, m.in o tarczę antyrakietową, czy o związki homoseksualne. Na pytanie, dlaczego nie popiera referendum w sprawie umieszczenia na terytorium Polski elementów tarczy antyrakietowej Tusk zdecydowanie opowiedział się za podjęciem tej decyzji przez polityków. - Są sytuacje, przedsięwzięcia, które warto poddawać osądowi typu referendum. Nie zaliczam do nich kwestii stricte militarnych - powiedział. Według niego, w czasach pokoju trudno przekonać jakiś naród, by np. w referendum uznał, że warto wydawać więcej pieniędzy na "swoje bezpieczeństwo w wymiarze militarnym". - Dlatego te decyzje powinniśmy wyjąć spod takiego publicznego plebiscytu - tłumaczył. - Gdyby Amerykanie w 1942 roku zdecydowali, że ich obecność w Europie w czasie II wojny światowej powinna być poprzedzona referendum w Stanach Zjednoczonych, to być może nikt z nas nie siedziałby na tej sali - stwierdził premier. Jak mówił, zdaje sobie sprawę, że wiele decyzji - w sprawach takich jak np. obecność polskich żołnierzy w Afganistanie, instalacja antyrakietowej tarczy czy uznanie niepodległości Kosowa - z punktu widzenia opinii publicznej to decyzje złe. - Ale musimy, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa narodowego, umieć patrzeć na ewentualne czarne scenariusze, które mogą zdarzyć się za rok, za 10 lat, za 30 lat - powiedział Tusk. - Każdy odpowiedzialny polski premier czy prezydent musi mieć odwagę podejmowania decyzji, które nie zyskają akceptacji, a które zakładają, że komfort życia w pełnym bezpieczeństwie i pokoju w tej części świata nie jest wieczny, nie jest dany raz na zawsze - podkreślił szef rządu. Tusk nawiązał też do udziału młodzieży w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych. Wyznał, że jest tym poruszony. - Do dziś jestem poruszony tym niespodziewanym zdarzeniem, czyli tym nadzwyczajnym, jeśli chodzi o frekwencję, zaangażowaniem pokolenia 18- 25-latków w wybory - podkreślił premier. Jak mówił było "coś fascynującego" w "niezwykle nowoczesnej formule komunikowania się i mobilizacji na rzecz uczestnictwa w wyborach", mając za pewne na myśli masowo wysyłane SMS-y. Dodał, że wcześniej taką mobilizację w komunikowaniu się "bez instytucji pośredniczących" młode pokolenie pokazało po śmierci Jana Pawła II. - Pokazaliście naszym pokoleniom, że młoda Polska dojrzewa do demokracji, adekwatnie także do wzrostu cywilizacyjnego i technologicznego - powiedział szef rządu. Podziękował młodym ludziom "za ten znak nadziei w październiku". - Tym łatwiej mi to przychodzi, że przypadek zrządził, że byłem po części beneficjentem tego waszego odruchu. No, ale ktoś musiał - dodał Tusk, na co sala zareagowała śmiechem. Premier musiał też odpowiedzieć na zarzut jednego z ze studentów o zbyt małą - jego zdaniem - liczbę projektów ustaw przekazywanych przez rząd do Sejmu. W odpowiedzi oświadczył, że jest zdeterminowany, by parlament obecnej kadencji uchylił więcej przepisów niż uchwalił. Tusk poinformował, że polecił swoim ministrom, by na posiedzeniach rządu przedstawiali tylko "absolutnie niezbędne" projekty oraz takie, które likwidują jakieś przepisy. - Deregulacja, derogacja to zadanie heraklesowe; Stajnia Augiasza wydaje się być przy tym czystym mieszkankiem - stwierdził. Premier był też pytany o decyzję Polski ws. uznania niepodległości Kosowa. Jeden z ze studentów pytał, dlaczego rząd "złamał prawo międzynarodowe uznając quasi-państwo jakim jest Kosowo", skoro większość sondaży pokazywała, że Polacy są przeciwko uznaniu niepodległości tej b. serbskiej prowincji. Tusk odparł, że "miałby powody do wstydu", gdyby takie decyzje, jak uznanie niepodległości Kosowa, podejmował "biorąc pod uwagę, jako główne kryterium, sondaże". Podkreślił, że uznanie Kosowa nie jest wymierzone przeciwko Serbii. Jego zdaniem, w tej kwestii z jednej strony są interesy Chin i Rosji, a z drugiej interesy "formułowane głównie przez Stany Zjednoczone i UE". - Jeśli dochodzi do dość wyraźnego napięcia i konfliktu między tymi interesami, to zadaniem polskiego rządu jest - także przez trudne decyzje - zakorzenianie Polski jeszcze bardziej w tych wspólnotach politycznych, kulturowych i militarnych Zachodu - wyjaśniał Tusk. Według niego, w przypadku Kosowa mamy do czynienia z sytuacją typową dla historii polityki - czyli "wyborem między złym a bardzo złym wyjściem". - Niewykluczone, że to złe rozwiązanie jakim jest jednostronne ogłoszenie niepodległości przez Kosowo jest lepsze niż pozostawienie status quo, które - prędzej czy później - mogło znowu się zakończyć katastrofą konfliktów etnicznych - ocenił premier. Jeden ze studentów z Niemiec przypominając, że poprzedni premier Jarosław Kaczyński nie miał w jego kraju "dobrej prasy" poprosił Tuska o wskazanie różnic między nim, a szefem poprzedniego rządu. "Poprzestańmy na blond włosach" - odpowiedział Tusk kolejny raz rozbawiając studentów. Pojawiło się też pytanie o szkolnictwo wyższe. Premier zadeklarował, że chce, by na nie oraz naukę było wydawane 2 proc. PKB. Podkreślił, że chce, by pieniądze te były wydawane tak, by podnosić poziom oferty edukacyjnej. Odpowiadając na pytanie o zmiany w konstytucji zaznaczył, że nie rozstrzyga jaki później ma być system: prezydencki, czy kanclerski. Niech opozycja powie - zaproponował - żeby nie było mowy, "że Tusk kombinuje pod siebie". Szef rządu pytany był też o jego stosunek do mniejszości seksualnych. - Kluczowe jest, aby w życiu, obyczajowości - równość wobec prawa - dotyczyła także ludzi o różnych preferencjach seksualnych - powiedział Tusk. Zaznaczył, że jest sceptyczny, jeśli chodzi o uznanie małżeństw homoseksualnych. - W tej mierze pozostaję spokojnym konserwatystą. Nie przewiduję ustawodawstwa, które umożliwiałoby zwieranie (homoseksualnych) związków małżeńskich z takimi konsekwencjami, jak np. adopcja dzieci - podkreślił premier. Pytany o konfiskaty przez policję sprzętu komputerowego z nielegalnym oprogramowaniem w akademikach premier powiedział: "Czasy się zmieniają. Ja też kawałek życia w akademiku spędziłem. Do nas przychodziła nie policja, a milicja i z zupełnie innego powodu i nie o polityce mówimy" - dodał. Już na serio stwierdził, że prawo trzeba egzekwować, a prawa autorskie muszą być przestrzegane.