Sasin pytany był w poniedziałek w radiowej Trójce o to, czy proponowane przez PiS zmiany w zasadach głosowania do Parlamentu Europejskiego będą wprowadzone w trybie pilnym. "Wybory są za rok. To jest dużo i mało; i jeśli chcielibyśmy zmieniać ordynację, to pewnie nie ma co z tym czekać" - powiedział szef Komitetu Stałego Rady Ministrów. Dodał przy tym, że ostateczna decyzja o terminie procedowania proponowanej przez PiS nowelizacji należy do marszałka Sejmu i Konwentu Seniorów. Jak ocenił Sasin, PiS chciałoby zmienić zasady głosowania w wyborach do PE, ponieważ "ta ordynacja, która dzisiaj funkcjonuje, jest ordynacją złą". "Dzisiaj zdarza się tak, że są takie okręgi, które 'pożerają' mandaty z innych okręgów wyborczych. Siła głosu każdego głosującego jest różna, zależna właśnie od tego, w którym okręgu głosuje" - stwierdził Sasin. "To jest bardzo niejasna ordynacja, pozostawiająca takie wrażenie, że niektóre regiony są bardzo mocno niereprezentowane" - ocenił. Zgodnie z projektem nowelizacji Kodeksu wyborczego autorstwa PiS każdy okręg wyborczy w wyborach do PE ma mieć przypisaną konkretną liczbę - co najmniej trzech - posłów wybieranych do europarlamentu. W wyborach do Parlamentu Europejskiego jest 13 okręgów - jeden okręg obejmuje obszar jednego lub więcej województw albo część województwa. Według obecnych przepisów głosowanie w wyborach do PE odbywa się według systemu proporcjonalnego, w którym głosy oddane na poszczególne listy przeliczane są na mandaty metodą d'Hondta w skali całego kraju. Dopiero po ustaleniu liczby mandatów przypadających poszczególnym komitetom rozdziela się je pomiędzy poszczególne listy kandydatów, zaś mandaty uzyskują kandydaci, którzy na danej liście otrzymali największą liczbę głosów. PiS proponuje ponadto, aby ustalanie liczby posłów do PE wybieranych w poszczególnych okręgach wyborczych było dokonywane za każdym razem według jednolitej normy przedstawicielstwa, uzyskiwanej w wyniku podziału aktualnej liczby wyborców w kraju przez przyporządkowaną Polsce liczbę posłów do PE - w obecnej kadencji polskich eurodeputowanych jest 51. "Szanujemy zasady UE" Jacek Sasin pytany był w poniedziałek w radiowej Trójce o to, co polski rząd zyskał, nie biorąc udziału w nieformalnym spotkaniu państw ws. migracji, które odbyło się w niedzielę w Brukseli. "Przede wszystkim pokazaliśmy, że stoimy na straży tych zasad, które w Unii Europejskiej powinny funkcjonować: czyli poważnego traktowania instytucji europejskich, traktatów, tego wszystkiego, co formułuje pewną konstrukcję Unii Europejskiej" - powiedział Sasin. "W ogóle jestem przeciwnikiem tego, żeby ważne decyzje dotyczące Europy, nas wszystkich - a o takich sprawach chciano na tym szczycie rozmawiać - podejmować na jakichś nieformalnych spotkaniach" - dodał Sasin. Zwrócił przy tym uwagę, że w spotkaniu wzięło udział jedynie 16 państw. "Biorąc pod uwagę, że Unia Europejska dzisiaj to jest 28 państw - pokazuje to, że to był pogląd, który nie tylko my prezentowaliśmy" - ocenił. Szef Komitetu Stałego Rady Ministrów przypomniał, że w tym tygodniu odbędzie się posiedzenie Rady Europejskiej, w którym weźmie udział premier Mateusz Morawiecki. "To jest odpowiednie forum, żeby na ten temat rozmawiać" - podkreślił Sasin. Niedzielne spotkanie 16 przywódców krajów UE nie przyniosło konkretnego rozwiązania problemu migracji. Liderzy nie przyjęli deklaracji końcowej. Włochy przedstawiły swój plan m.in. w sprawie podziału migrantów; Niemcy chcą porozumień w mniejszych grupach. Kanclerz Niemiec <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-angela-merkel,gsbi,1019" title="Angela Merkel" target="_blank">Angela Merkel</a> podkreśliła w krótkim oświadczeniu dla mediów po miniszczycie, że widziała na nim "dużo dobrej woli", a także, poza dzielącymi państwa różnicami, wiele wspólnego w podejściu. "Wszyscy zgodziliśmy się, że chcemy zmniejszać nielegalną migrację, że chcemy strzec naszych granic i że wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni. Nie może być tak, że jedni mierzą się tylko z migracją pierwotną, a inni tylko z migracją wtórną" - podkreślała niemiecka kanclerz. Premier Włoch Giuseppe Conte napisał na Twitterze, że jest zadowolony ze spotkania. "Skierowaliśmy debatę, która się toczy, we właściwą stronę" - podkreślił. Włochy przedstawiły przed spotkaniem dokument, w którym wzywają m.in. do tego, by kraje UE podzieliły się migrantami ekonomicznymi napływającymi do UE. Te, które by odmówiły, musiałyby się liczyć z obcięciem funduszy UE. Źródła unijne zbliżone do spotkania relacjonowały, że podczas miniszczytu Conte nie był tak radykalny, dlatego jego propozycje były przyjmowane przychylnie. Jeden z urzędników KE ocenił, że włoska propozycja jest w 85 proc. zbieżna z pomysłami, które sama Komisja realizuje lub opracowuje. Inne źródło pytane o podział migrantów ekonomicznych, jaki chciałby realizować Conte, stwierdziło: "Nie ma na to szans". Migracja pierwotna dotyczy osób przybywających do granic zewnętrznych UE, głównie z Afryki do Włoch, natomiast wtórna dotyczy przepływów migracyjnych z jednego kraju unijnego do drugiego i jest największym problemem Niemiec. Berlin wydaje się pogodzony z tym, że przynajmniej na razie nie ma mowy o jednolitym podejściu całej UE do problemu. Szefowa niemieckiego rządu chce w najbliższych dniach pracować z poszczególnymi krajami nad wypracowaniem dwustronnych i trójstronnych porozumień w tej kwestii. Migracja ma być jednym z głównych tematów właściwego szczytu UE, który odbędzie się w czwartek i piątek w Brukseli.