W sobotę "Rzeczpospolita" ujawniła zapisu z informacji o skali podsłuchów i prowokacji, którą minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski przedstawił posłom w piątek podczas utajnionego posiedzenia Sejmu. Śledztwo w sprawie wszczęła prokuratura. Macierewicz ocenił w poniedziałek w TVN24, że "zważywszy na okoliczności, jakie miały miejsce na sali, wchodzenie podczas obrad Sejmu przez osoby, które nie były uprawnione i które nie były posłami", prokuratura ma szanse wyjaśnić, kto był autorem przecieku". Jak podkreślił, został poinformowany, że w czasie tajnych obrad Sejmu na salę wszedł ktoś nieuprawniony do tego. - Wiele posłów to widziało, mamy tutaj do czynienia z obiektywnymi przesłankami wskazującymi na to, że pan marszałek (Sejmu Bronisław Komorowski) wpuścił tam osoby, które nie były uprawnione do przebywania na sali wówczas - oświadczył polityk. Macierewicz nie chciał powiedzieć kogo miał wpuścić na salę marszałek. Pytany wprost kto może stać za przeciekiem odpowiedział: "nie wiem". - Naprawdę nie wiem. Zdaje się, że pan marszałek Komorowski ma jakąś wiedzę na ten temat, dlatego bo on złożył doniesienie o przestępstwie - zaznaczył. Komorowski mówił w niedzielę, że prokuratura powinna zająć się "przeciekiem", jednak doniesienia nie złożył. Śledczy zajęli się sprawą z urzędu. Macierewicz ma nadzieję, że w ramach postępowania zostanie wyjaśnione dlaczego marszałek Sejmu, mimo że był taki wniosek PiS, nie zdjął klauzuli tajności z materiału, który - według niego - nie ma takiego charakteru. - Jak dobrze wiemy i każdy z nas może teraz już to swobodnie ocenić, materiał przedstawiony przez pana Ćwiąkalskiego jest materiałem absolutnie jawnym - podkreślił. Przypominał jednocześnie, że zarówno zawyżenie, jak i zaniżenie klauzuli tajności, jest przestępstwem.