- Wszyscy traktują ten kryzys, jako bardzo ciężki, wyjątkowy i niespotykany. A on jest kolejnym z całego cyklu kryzysów, z jakich składa się polska historia polityczna, ze stosunkowo krótką przerwą na czas rządów Platformy Obywatelskiej, które w tym były wyjątkowe, że przyniosły pewną stabilność - ocenia w rozmowie z Interią politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jacek Sokołowski. Dlaczego? Bo jak przekonuje, PiS prowadzi politykę dużo bardziej brutalną retorycznie niż jego poprzednicy. Ekspert wyjaśnia, że aby zrozumieć przebieg aktualnego sporu trzeba pamiętać o jego tle, którym jest głęboki podział polityczny. - Ugrupowania nie potrafią się wzajemnie zaakceptować, w związku z tym jednej i drugiej stronie wydaje się opłacalne dążenie do delegitymizacji przeciwnika. Obie strony przekonują, że przeciwnik robi coś potwornego, co wyklucza go ze wspólnoty politycznej - ocenia. W sytuacji braku jakiejkolwiek nici porozumienia pomiędzy twardą opozycją, a partią władzy, marszałek Marek Kuchciński chciał wprowadzić ograniczenia dla dziennikarzy w Sejmie. To oburzyło przedstawicieli mediów, a opozycji dało doskonałą sposobność, żeby stanąć po ich stronie. Histeria za histerię - Ponieważ marszałek Sejmu i PiS działali w sposób konfrontacyjny - z właściwą dla tej partii retoryką, niesprzyjająca poszukiwaniu kompromisu, reakcja drugiej strony była mocno histeryczna, choć te restrykcje nie uderzały w istotę demokracji. Nie wypaczały zasadniczo działania mediów i nie odbiegały rażąco od tego, co się dzieje w innych parlamentach. Co zrobił PiS? Na histerię opozycji, odpowiedział jeszcze większą histerią - przypomina dr Sokołowski. Politycy PiS mówili o nocnej zmianie, zamachu stanu. Oskarżali opozycję, że blokowała fotel marszałka, by nie przegłosowano ustawy dezubekizacyjnej. TVP wyemitowała nawet materiał zatytułowany "ostatnia walka esbeków". Przed Sejmem Mateusz Kijowski mówił o "obalaniu totalitarnej władzy" i zapowiedział protesty przed biurami PiS-u aż "skończy się dewastacja Polski". - Rozjechało się, to co obie partie mówiły, z tym co rzeczywiście się działo. Bo w kwestii samej zmiany dotyczącej dziennikarzy, gdyby została przedstawiona w trybie konsultacyjnym, nie konfrontacyjnym - to pewnie udałoby się wypracować kompromis - przekonuje. Kompletnie różne były również relacje mediów sprzyjających jednej bądź drugiej stronie. "Większość ludzi nie kupuje tej przesadnej narracji" Konflikt, który w ocenie dr Sokołowskiego wybuchł dość przypadkowo - wykluczenie posła Szczerby i blokada fotelu marszałka przez opozycję - szybko eskalował. - Teraz zarówno PiS jak i opozycja, znalazły się w punkcie, kiedy wiadomo, że podgrzewanie tego sporu może być niebezpieczne i obie strony zaczynają się delikatnie wycofywać. Starają się to robić tak, by zachować twarz - wyjaśnia. W jego ocenie, aktualna sytuacja nie jest zbyt korzystna ani dla jednej ani dla drugiej strony. Protesty, które obserwowaliśmy na dłuższą metę, nie będą dobrą strategią dla opozycji. - Jest zimno, zbliżają się święta i większość ludzi nie kupuje tej przesadnej narracji, że mamy do czynienia z gwałtem na demokracji - stwierdza. - PiS-owi podgrzewanie emocji się nie opłaca, bo przy takiej eskalacji bardzo łatwo jest o jakieś przypadkowe zderzanie, które uruchomi niekontrolowaną lawinę agresji, przemocy. Powinni studzić nastroje - przekonuje. W pewnym sensie próbują to robić. Przedstawicie partii i rządu przekonują, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Marszałek Senatu spotyka się z dziennikarzami, rozmawia i zapewnia, że ich wolność nie będzie ograniczana, choć pewne rozwiązania należy wspólnie ustalić i wprowadzić. "To byłby policzek dla PiS" Negocjował marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Marszałek Sejmu dotąd nie spotkał się z dziennikarzami, choć określany jest jako jeden z czołowych sprawców zamieszania. Czy PiS zdecyduje się na jego wymianę? Jak stwierdza politolog, byłby to swego rodzaju policzek dla PiS-u i decyzja ryzykowna z czysto politycznego punktu widzenia. - Wycofanie się z czegokolwiek, co się zrobiło, będzie uznane za słabość partii rządzącej, a słabość jest niebezpiecznie blisko porażki - stwierdza. - Ustąpienia Kuchcińskiego PiS będzie wolał uniknąć. Jednak jeśliby marszałek wreszcie pojawił się publicznie, zabrał głos i wtedy powiedział coś niefortunnego, to stałby się już tak dużym obciążeniem wizerunkowym, że lepiej byłoby go zmienić. Ale jeśli będzie uczestniczył w tym wycofaniu się w sposób zręczniejszy, to może zachować stanowisko. Chociaż jest to mało prawdopodobne, bo to jest człowiek, który wyjątkowo mediów nie czuje, nie lubi ich i się z nimi nie dogaduje - ocenia dr Sokołowski. "Panem sytuacji pozostaje PiS" - Ciekawsze pytanie, co z budżetem i ustawą dezubekizacyjną, myślę, że w interesie PiS-u jest, żeby Sejm się zebrał ponownie, już w bardziej pokojowej atmosferze - by nie był podnoszony argument, że budżet jest nieuchwalony. Choć z drugiej strony nie ma gdzie zaskarżyć ustawy budżetowej, bo Trybunał Konstytucyjny de facto nie działa - stwierdza. - Panem sytuacji pozostaje PiS, a podstawowym wyznacznikiem tego, co zrobi będą sondaże. Jeśli PiS uzna, że w społeczeństwie traci, to będzie ustępował - dodaje. Zdaniem dr Jacka Sokołowskiego, aktualnie nie widać sposobu na rozwiązanie sytuacji permanentnego sporu pomiędzy opozycją a partią władzy, bo jej podłożem jest głęboki i realny podział społeczny i to, że faktycznie żelazne elektoraty obydwu stron wzajemnie się nie akceptują. - Pytanie, jaki będzie skutek, kolejnych takich kryzysów, bo one będą powracały. Takie sytuacje będą się zdarzać na przestrzeni tej kadencji. Pytanie, kto w dłuższej perspektywie, na tym zyska, a kto straci? - zastanawia się politolog. Czas pokaże. Czytaj także: Prof. Jadwiga Staniszkis dla Interii: PiS nie umie zwyciężać