Wywiad odnosił się do artykułu opublikowanego w "Gazecie Wyborczej" pod tytułem "Siedem prawd Prezesa PiS a fakty". Kaczyński komentuje w nim analizę gazety.Pierwsze pytanie dotyczy tezy "Gazety Wyborczej, że na załogę rządowego TU 154, 10 kwietnia 2010 roku była wywierana presja. Jarosław Kaczyński wie na pewno, że presji nie było. "Na pewno nie było żadnych nacisków" - odpowiada. - "'Gazeta Wyborcza' przeczy sama sobie, pisząc, że załoga czekała na decyzję prezydenta Lecha Kaczyńskiego, co robić, gdy nie będzie można wylądować. A w dalszej części tekstu: A zatem załoga nie podejmuje decyzji samodzielnie". "Była to decyzja Moskwy, choć nie wiadomo dokładnie, kogo" "Trudno odpowiedzieć, co tu bardziej zaskakuje: brak logiki, czy brak zasad w chęci dowodzenia za wszelką cenę winy śp. Prezydenta" - uważa Kaczyński. - "Decyzja, jak przyznaje sama gazeta, odnosiła się do wyboru celu podróży po ewentualnym odejściu z nad lotniska. Nie ma najmniejszych dowodów na to, że śp. Lech Kaczyński wymuszał zejście do wysokości decyzyjnej. W tej sprawie załoga otrzymała dwa sygnały: od Rosjan: posadka dopołnitielno, przy czym wiemy też, że była to w istocie decyzja Moskwy, choć nie wiemy dokładnie kogo, i od Polaków z Jaka-40. Manewr tego rodzaju przy sprawnym samolocie i właściwie funkcjonującej wieży nie łączy się z żadnym ryzykiem, choć oczywiście w istniejących warunkach meteorologicznych Rosjanie powinni zamknąć lotnisko i odesłać samolot. Nie uczynili tego. "Prezydent nie jest pakunkiem w samolocie, decyzja kiedy nie można lądować należy do niego" Na naciski nie było i nie ma żadnych dowodów i nie jest na to dowodem powoływanie się przez Gazetę na obecność śp. gen Andrzeja Błasika, ani zaglądnie tam szefa protokołu dyplomatycznego śp. Mariusza Kazany, co jest praktyką w trakcie takich lotów, można powiedzieć, stałą. Piszę to jako były premier, który dziesiątki, jeśli nie przeszło sto razy w ten sposób podróżował. Jest chyba oczywiste, że prezydent czy premier nie jest pakunkiem na pokładzie samolotu i gdy trzeba decydować, na które lotnisko lecieć, kiedy nie można lądować na lotnisku zaplanowanym, decyzja należy do niego lub osoby przez niego wskazanej". Kaczyński odrzuca skojarzenia z naciskami w Gruzji. Bo "sytuacja o której mowa rozegrała się już na lotnisku" Kolejne pytanie dotyczyło zamieszczenia w tekście "Gazety" nawiązania do tzw. "incydentu gruzińskiego", kiedy to pilot samolotu wiozącego prezydenta nie zgodził się lądować w Tbilisi i spotkały go z tego powodu nieprzyjemności. Na pytanie to Kaczyński odpowiada następująco: "Samo jego zamieszczenie jest już dowodem bezradności. Sytuacja, o której mowa po pierwsze: rozegrała się na lotnisku, a nie w powietrzu. Po drugie: w momencie, w którym to miało miejsce działania wojenne wokół Tbilisi ustały. Lądował tam już Prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Co najważniejsze co najmniej stratowały już, jeśli nie lądowały rejsowe samoloty z Ukrainy. Trzeba pamiętać, że Donald Tusk w ogóle nie chciał dać samolotu na ten lot. Dopiero rozmowa prezydentów Kaczyński-Bush uniemożliwiła mu taką decyzję. J. Kaczyński uważa, że jego brat "nie miał wątpliwości", że "incydent gruziński" miał na celu... utrudnienie misji prezydenta" "Śp. Lech Kaczyński nie miał żadnej wątpliwości, że nie chodzi o żadne bezpieczeństwo, tylko o utrudnienie jego misji, w której brali udział także prezydenci Estonii, Litwy, Ukrainy oraz premier Łotwy, o zmniejszenie jej wagi poprzez opóźnienie przybycia do Tbilisi. To po pierwsze. Po drugie pilota, który nie zgodził się na bezpośredni lot do Tbilisi, nie spotkały żadne kary, ale wręcz przeciwnie - został nagrodzony". "Prezydent nie ma żadnych realnych możliwości wywarcia presji" Nie ma w Polsce samolotu prezydenckiego i nie przypominam sobie, żeby pisano coś o samolocie prezydenckim, kiedy rząd odmawiał śp. Lechowi Kaczyńskiemu prawa lotu do Brukseli. 36 Specjalny Pułk podlega wyłącznie rządowi. Prezydent nie ma żadnych realnych możliwości wywarcia presji, czego wypadki w Tbilisi są najlepszym dowodem. Jeśli więc "Gazeta Wyborcza" odwołuje się do tego przypadku, to jedynie w ramach swoistej logiki, w której po prostu wiadomo, że winien jest Prezydent Kaczyński nawet po śmierci, Jarosław Kaczyński i PiS". Skądinąd ten zarzut zakwestionowała komisja Jerzego Millera w polskich uwagach do raportu MAK. Osoby postronne w kabinie? To nic nowego Następny pytanie dotyczy instrukcji HEAD, która, według "Gazety", "podczas tego tragicznego w skutkach lotu nie była przestrzegana". Kaczyński twierdzi, że instrukcja ta w polskich warunkach nie jest stosowana. "'Gazeta Wyborcza' próbuje wykorzystywać instrukcję, którą pewnie należy stosować, ale która w polskich warunkach, czego jestem świadkiem, nie jest stosowana. Do kabiny pilotów wchodził szef protokołu dyplomatycznego lub jego zastępca, a także wysocy rangą wojskowi, jeśli byli na pokładzie. Skądinąd niewykluczone, że instrukcja HEAD dotyczyć może w praktyce tylko samolotów znacznie lepiej wyposażonych (a ten rząd takich samolotów nie kupił) gdyż w TU-154 bez takiego wchodzenia nie można by się zorientować w różnych ważnych sprawach np. czy jest spóźnienie, czy lot przebiega właściwie, czy lotnisko jest przygotowane, a w skrajnym wypadku, który mi się przydarzył nawet o tym, że samolot został zawrócony z trasy (nad Irakiem). Według instrukcji HEAD, może nie tyle HEAD co "Gazety Wyborczej" miałem nie wiedzieć, dokąd w istocie lecimy i dlaczego zawracamy". Czarne skrzynki nie zarejestrowały usterek? Prowadzący wywiad zauważa, że "w kolejnym punkcie odnoszącym się do Pańskiej sobotniej wypowiedzi "Gazeta Wyborcza" twierdzi, że żadna z czarnych skrzynek nie zarejestrowała usterek samolotu". Kaczyński odpowiada, że "jeśli, jak zapewnia Gazeta, był sprawny, to dlaczego nie odleciał? Przecież jest w stanie podnieść się nawet z niewielkiej wysokości". "Tajemnica jest we wraku" Następne pytanie odnosi się do komendy "odchodzimy". "W wystąpieniu podczas sobotniej Rady Politycznej PiS odniósł się pan także do pytania dlaczego pomimo wydania komendy odchodzimy, załodze nie udało się poderwać samolotu. Powiedział pan, że tajemnica jest we wraku, ten jednak został zniszczony". "Gazeta Wyborcza" już wie, jakie były przyczyny nieodejścia samolotu i tu najwyraźniej europejskie czy euro-amerykańskie reguły postępowania w sprawach lotnictwa i katastrof lotniczych przestają na Czerskiej obowiązywać." - odpowiada Kaczyński. - "Polska nie ma oryginalnych czarnych skrzynek i nie ma nagrań z ostatniej części lotu. Wrak został zniszczony, co w świetle praktyk stosowanych na zachodzie, gdzie odtwarzano samolot z miliona części, na które się rozpadł, jest absolutnie niedopuszczalne". "GW" żyje "w dwóch rzeczywistościach, europejskiej i sowieckiej"? "W przeciwieństwie do załogi z Czerskiej, nie żyję naraz w dwóch rzeczywistościach: to jest europejskiej i sowieckiej" - mówi Kaczyński - " Wedle reguł europejskich o ostatniej fazie lotu samolotu i przyczynach nieodejścia nic nie wiemy. Można snuć co najwyżej domysły. Ja w sprawie największej tragedii polskiej po II Wojnie światowej i nie ukrywam osobistej - śmierci mojego brata bliźniaka, bratowej i wielu przyjaciół chcę mieć pewność. W ramach reguł cywilizowanego świata mam prawo do takiej pewności". "Kolejnym stwierdzeniem, który wzbudził reakcję "Gazety Wyborczej" są Pana słowa o bezpośredniej winie Rosjan" - brzmi kolejne pytanie. "'Gazeta Wyborcza' sporo miejsca poświęciła, by usprawiedliwiać zachowanie rosyjskich kontrolerów. Redakcja nie ustrzegła się niekonsekwencji, pisząc w tym samym akapicie: winą kontrolerów było to, że nawet jeśli - jak twierdzą - nie mogli zamknąć lotniska - to kategorycznie nie zabronili tupolewowi lądować. Tym bardziej, że wcześniej Jak-40 lądował na granicy ryzyka, a lądujący po nim rosyjski Ił-62 omal się nie rozbił". "...To właśnie spowodowało katastrofę" Kaczyński odpowiada: "Wina Rosjan jest bezpośrednia. Znów sprzeczność w samym wyjaśnieniu. Ostatni akapit tego punktu mówi jednak o winie Rosjan i to właśnie bezpośredniej. Decyzję o niezamykaniu lotniska i sprowadzaniu do 100 m, które teraz zamieniło się na 120 m, podjęto w Moskwie. Nie wiem, jakie były przyczyny wprowadzania samolotu w błąd co do bycia na kursie i ścieżce, ale nie ma najmniejszej wątpliwości, że to właśnie spowodowało katastrofę". "Usprawiedliwienia odwołujące się do marnej jakości radaru, są najłagodniej mówiąc niepoważne" - mówi Kaczyński. - "Jeśli Rosjanie nie mieli odpowiedniego radaru, to dlaczego dopuścili do schodzenia samolotu w dół? Mogli tego zabronić, co więcej, mieli taki obowiązek. Dlaczego informowali pilotów, że są na ścieżce i na kursie, zamiast powiedzieć nie wiemy gdzie jesteście, co oznaczałoby odlatujcie. Twierdzenia o zmianie wysokościomierza przez nawigatora zostały zdezawuowane w polskich uwagach do raportu jako niemożliwe do przeprowadzenia. Naprawdę zaciekłość w obronie interesu Rosji zdumiewa". Kolejne pytanie dotyczy rozdzielenia wizyt. "Wiele razy, także podczas sobotniego wystąpienia podkreślał Pan, że pośrednią, bo polityczną i moralną odpowiedzialność za katastrofę ponosi polski rząd, bo dopuścił do rozdzielenia wizyty prezydenta i premiera, do dwóch uroczystości upamiętniających 70. rocznicę zbrodni Katyńskiej. Według publikacji na przeszkodzie w zorganizowaniu jednej wspólnej wizyty prezydenta i premiera stały względy protokolarne. Przyjęcie przez Donalda Tuska zaproszenia od premiera Putina, obecność premiera Rosji wykluczała udział polskiego prezydenta?". "Odpowiedzialność będzie ciążyła na Tusku" "Według "Gazety Wyborczej" wspólne obchodzenie 70. rocznicy zbrodni Katyńskiej, a więc okoliczności szczególnej było niemożliwe" - odpowiada Kaczyński. - "Dlaczego? Bo Rosjanie chcieli inaczej. Ta wola Rosjan zwalnia Donalda Tuska z odpowiedzialności. Cóż, tu mamy do czynienia z zasadniczą różnicą politycznej postawy, na którą trudno coś poradzić. Są po prostu różne polityczne, tradycje relacji z Rosją. "Gazeta Wyborcza" najwyraźniej tkwi po uszy w tej, którą uważam za fatalną. Donald Tusk mówił w expose: możemy różnić się w wielu sprawach, powinniśmy tu, w parlamencie, spierać się i dyskutować, ale, na miłość Boga, reprezentując Polskę za granicą, walcząc o nasz narodowy polski interes, powinniśmy być razem. Obchody rocznicy zbrodni katyńskiej zapewne należą do takich sytuacji, kiedy powinniśmy być razem. Była też świetna okazja do sprawdzenia intencji Rosjan, czy chcą prawdziwej poprawy stosunków czy rozgrywania polskich sporów. Postawa ambasadora Federacji Rosyjskiej Grinina daleko wychodząca po za to, co dopuszczalne jeśli chodzi o ambasadorów, chyba, że jest się Repninem, nie pozostawia wątpliwości. Tusk podjął tę grę. Gdy będzie oceniany zarówno za życia, jak i później przez historię ta odpowiedzialność będzie na nim ciążyła. I żadne wysiłki załogi z Czerskiej nic na to nie poradzą".