Marek M. komentował w TVP Info informacje na temat porwania w Białymstoku matki i jej 3-letniej córki. Twierdził wówczas, że ojciec Amelki nie porwał jej i jej matki siłą, i że nie był zamaskowany. Rzekomy mediator przekonywał, że to matka Amelki uprowadziła dziewczynkę dwa lata wcześniej, a ojciec "walczył bezskutecznie z polskim systemem prawnym", aż wreszcie zdesperowany postanowił odebrać dziecko. Zupełnie inną wersję przekazała policja. Mariusz Ciarka z Komendy Głównej Policji powtórzył w czasie konferencji prasowej, że doszło do porwania. "Zarówno przebieg całego zdarzenia, jak i to, co ustaliliśmy poprzez świadków, jak i dalsze ustalenia dla nas nie pozostawiają wątpliwości, że kobieta i dziewczynka zostały wciągnięte do samochodu siłą, wbrew swojej woli, w okolicznościach wskazujących na bardzo poważne przestępstwo" - powiedział Ciarka. W rozmowie z "GW" Ciarka zaprzeczył, by M. był związany z policją. "Nie jest ani mediatorem, ani negocjatorem policyjnym. Nigdy nie był zatrudniony przez policję. Nie wykonywał dla nas żadnych usług czy czynności" - zapewnił rzecznik Komendy Głównej Policji. "Gazeta Wyborcza" ustaliła też, że Marek M. w przeszłości sam, używając przemocy, odebrał matce i wywiózł małą córeczkę. "Ma też inne kłopoty: proces za wieloletnie - fizyczne, psychiczne i ekonomiczne - znęcanie się nad partnerką" - czytamy. Od półtora roku w sądzie w Środzie Wielkopolskiej toczy się jego proces. Markowi M. postawiono sześć zarzutów.