Jaruzelski był m.in. ministrem obrony narodowej (1968-83) i szefem Sztabu Generalnego WP (1965-68).- Wojciech Jaruzelski był przez wiele lat najwyższym przełożonym armii, w której służyłem, bez względu na to, jak ta armia była nazywana. To była jedyna armia, jaką Rzeczpospolita, niekoniecznie suwerenna, posiadała. Jako żołnierzowi i przełożonemu należy mu się szacunek. Natomiast jako obywatelowi - tu niech wypowiadają się ludzie bardziej godni ode mnie - zaznaczył generał.- Nie byłem nigdy specjalnie jego pupilem, ale nie byłem w grupie ludzi, którzy by go nie szanowali w tym, jak wykonywał swój zawód, bo tylko i wyłącznie o wymiarze zawodowym postaci gen. Jaruzelskiego mówię. Po prostu to był szef porządnie spełniający swoje obowiązki. Służyłem w armii od 1962 r. Jaruzelski zadbał o to, żeby wizerunek oficera niechlujnego i niekoniecznie trzeźwego zmienić na zupełnie inny. Jako młodzi porucznicy i kapitanowie nawet sobie pokpiwaliśmy, że chciał z nas stworzyć swego rodzaju zakon. Złośliwie nazywaliśmy to zakonem "jaruzelitów bosych" - niepijących, niepalących, wysoko podstrzyżonych i nisko uposażonych. Myślę, że w tej wielorakiej ocenie pana generała ta kpiarska etykieta troszeczkę uszlachetnia tego człowieka - wspominał Balcerowicz. - To był swego rodzaju rzeczywiście człowiek jakiejś idei. Czy to była słuszna idea, czy nie, nie mnie sadzić. Czuję do tego człowieka szacunek. On miał w sobie coś z zakonnika - ocenił. - Ludowe Wojsko Polskie autentycznie było drugą armią Układu Warszawskiego. Oceniało się ją na 11 proc. wspólnego potencjału. Mogę tylko ją oceniać przez styki z Armią Radziecką na ćwiczeniach. W tym wymiarze taktycznym zawsze "Ruscy" zostawali z tyłu. Byliśmy sprawniejsi. Pewnie jakaś zasługa Jaruzelskiego w tym jest - dodał Balcerowicz.