Dziś w księgarniach pojawia się książka krakowskiego historyka i pracownika Instytutu Pamięci Narodowej Marka Lasoty, stanowiąca opracowanie materiałów, które tajne służby PRL zgromadziły podczas trwającej kilkadziesiąt lat inwigilacji przyszłego papieża. Już w 1945 r. młody kleryk znalazł się w ewidencji Urzędu Bezpieczeństwa. Marek Lasota analizuje mechanizmy działania bezpieki, wzrastający strach władz partii przed charyzmatycznym kapłanem, próby ograniczania wzrostu jego autorytetu czy prowokacje mające na celu skłócenie go z prymasem Stefanem Wyszyńskim. Przedstawia sposoby werbowania agentów zarówno wśród ludzi Kościoła, jak i świeckich oraz metody wykorzystania informacji pozyskanych od donosicieli. Przedstawiamy fragmenty tej książki: Wokół biskupiej nominacji W dokumentach resortu bezpieczeństwa z lat 1957-1958 znalazła się informacja wręcz elektryzująca. Otóż krakowscy funkcjonariusze bezpieki zrezygnowali - jak określano w żargonie - z opracowywania kandydata na tajnego współpracownika o pseudonimie "Dziekan". Powód? Został biskupem. W województwie krakowskim, na którego terenie znajdowały się diecezje krakowska i tarnowska oraz część diecezji kieleckiej, w 1958 roku ogłoszono tylko dwie nominacje biskupie: na sufragana krakowskiego i tarnowskiego. Czyżby chodziło o Karola Wojtyłę, który 28 września, w uroczystość świętego Wacława, przyjął święcenia biskupie w katedrze na Wawelu? Zanim padnie odpowiedź, należy postawić sobie inne pytanie: czy osoba opracowywana jako kandydat na TW była w ogóle świadoma tych zabiegów bezpieki? Niekoniecznie. Tak zwane opracowanie polegało na gromadzeniu szczegółowych informacji o kandydacie, jego zainteresowaniach, życiu towarzyskim czy zawodowym itd. Opracowywano osobę, która postawą, poglądami i cechami charakteru pasowała do określonego instrukcjami modelu psychiki. Psychiki, która wydawała się podatna na werbunek. Często typowano osoby, które nie prezentowały jednoznacznie wrogiego stosunku do władzy ludowej. Obowiązująca w 1958 roku, a wydana trzy lata wcześniej "Instrukcja o zasadach pracy z agenturą w organach bezpieczeństwa publicznego PRL" określała metody doboru kandydatów na tajnych współpracowników: Kandydata do werbunku w charakterze informatora dobieramy spośród: - osób utrzymujących prywatne i służbowe kontakty z ludźmi rozpracowywanymi, sprawdzanymi i obserwowanymi w ramach spraw ewidencji operacyjnej; - osób posiadających możliwość wykrywania, poznawania i sprawdzania ludzi, którzy są przedmiotem zainteresowania ze strony organów bezpieczeństwa z uwagi na utrzymywane przez nich kontakty lub wrogi stosunek do ustroju PRL, a w określonych przypadkach - również ze względu na ich przeszłość społeczno-polityczną; [...] - osób, które można wykorzystywać przy dokonywaniu ustaleń i sprawdzeń. Kandydata na informatora należy z reguły dobierać spośród patriotów i lojalnych obywateli Polski Ludowej. Dokonywany przez bezpiekę podział księży na pozytywnych, neutralnych i wrogich, o którym była już wcześniej mowa, wynikał nieraz z przyjęcia powierzchownych i błędnych przesłanek. Jednak po 1956 roku, gdy podejmowano decyzję o przygotowaniu kandydata do werbunku, czyniono tak niemal wyłącznie w tych wypadkach, gdy można było mieć pewność, że osoba podejmie współpracę dobrowolnie i lojalnie. Kandydatów przekonywano często pokrętnie, grając na poczuciu odpowiedzialności za naród i kraj. Bywało, że ksiądz - aspirujący raczej do roli patriotycznego bojownika niż kapłana Kościoła powszechnego, niesiony umiejętnie ugruntowanym w nim fałszywym poczuciem misji w sprawach Polski - decydował się pomagać podobnie, jego zdaniem, rozumującym funkcjonariuszom bezpieki. Wyrobienie takiego przekonania trwało nieraz kilka lat, ale opłacało się, bo tak zwerbowani współpracownicy byli najcenniejsi. Powtórzmy jednak: bywało i tak, że kandydat na TW pozostawał całkowicie nieświadomy, że SB zbiera informacje na jego temat. Wróćmy do sprawy "Dziekana": z lektury dalszych dokumentów wynika, że był nim zapewne nie ksiądz Karol Wojtyła, lecz ksiądz Michał Blecharczyk, przełożony dekanatu bocheńskiego, mianowany w lipcu 1958 roku biskupem pomocniczym w Tarnowie. Z jakichś nieznanych przyczyn funkcjonariusze bezpieki w Bochni uznali, że warto się nim zainteresować, aby potem, gdy okoliczności okażą się sprzyjające, ewentualnie nakłonić go do współpracy. W zachowanych dokumentach nie odnaleziono żadnych zapisków, które przybliżałyby owe przyczyny. Być może trzeba było się wykazać wobec przełożonych i wskazać jakieś - często przypadkowe - osoby. Tym razem ofiarą nadgorliwości esbeków stał się bocheński dziekan, późniejszy biskup. Odstąpienie od opracowywania go na TW wynikało z "Instrukcji o zasadach pracy z agenturą...", gdzie czytamy: Werbowanie przywódców i aktywnych uczestników wrogich grup i organizacji jest dopuszczalne tylko w wyjątkowych wypadkach, gdy zachodzi konieczność wykrycia działalności wrogich ośrodków, inspiratorów i wyższych ogniw rozgałęzionego i zakonspirowanego podziemia. Biskup, nawet pomocniczy, był w rozumieniu bezpieki właśnie przywódcą.