Wyjaśnia to John Sifton z Human Rights Watch. Otóż - jak mówi - w Ameryce nie można nikogo w tej sprawie oskarżyć ani pozwać do sądu, bo sąd odrzuci oskarżenie w imię zachowania tajemnicy państwowej. "To okropne, my to potępiamy, ale takie są realia - wzdycha Sifton. - Dlatego musimy zajmować się innymi krajami". Tu też nie idzie mu łatwo, bo w innych krajach oskarżanych o to, że były w nich więzienia - w Rumunii, w Bułgarii, na Litwie - prokuratorzy natychmiast poumarzali śledztwa. A w Polsce? W Polsce gra jest prosta jak drut. U nas prokuratura prowadzi śledztwo. I to jest miecz Damoklesa, który wisi nad Leszkiem Millerem, ówczesnym premierem, dzisiejszym szefem SLD. Żeby go szturchać, od czasu do czasu, jak za wysoko urośnie. I tyle. Zwróćmy jednakże uwagę na to, że zarówno Donald Tusk, jak i Jarosław Kaczyński zachowują w sprawie Kiejkut milczenie. Nie bez powodu. Po pierwsze, będąc szefami rządu mieli wiele okazji sprawdzić, co tak naprawdę tam się działo. I jeżeli byłoby coś, co mogło godzić w interesy Polski, to pewnie prokuraturę by zaalarmowali. Tego nie zrobili, więc warto się zastanowić, dlaczego trzech polityków z różnych obozów, wzajemnie się zwalczających i to bezwzględnie, postępuje w danej sprawie identycznie. Przypuszczam, że dlatego, iż wszyscy trzej uważają, że po 11 września 2001 współpraca służb polskich i amerykańskich była czymś oczywistym. Działał art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego, więc z Al-Kaidą walczyło całe NATO i jeszcze trochę, gdyż Amerykanie zbudowali koalicję składającą się z 50 państw. Do cholery, była wojna! Z terrorystami, którzy porywali samoloty i kierowali je w budynki. Którzy mordowali niewinnych ludzi. Za to, że są innej wiary, nie wierzą w Allacha, a ich kobiety nie zasłaniają twarzy. Oni prawami człowieka się nie martwili! Przypomnijmy sobie tamte czasy - Al-Kaida była dobrze zorganizowana i planowała kolejne zamachy. W Londynie, w Madrycie, na Bali. Służby wszystkich państw zachodnich stawały na głowie, żeby przejrzeć plany terrorystów, zdobyć taką wiedzę, żeby ich powstrzymać. Wszystkie chwyty były dozwolone. To była gra zero-jedynkowa: albo oni, albo my. Albo jest się za Zachodem, albo za talibami - trzeciego rozwiązania nie ma. Inter arma silent leges (łac. wśród szczęku oręża milczą prawa) - mawiali starożytni Rzymianie. I dlatego jakoś mało wzruszają mnie opowieści dowódców Al-Kaidy, którzy podobno byli więzieni w Kiejkutach (tak uważają, bo dano im do picia wodę mineralną z - jak im się wydawało - polskimi napisami). To nie byli złapani przypadkowo chłopi, którzy gdzieś się zaplątali, zupełnie niechcący, a potem trafili w machinę sadystów z CIA, którzy ich podtapiali i torturowali. To jest ich linia obrony, to są opowieści ich prawników, i nie widzę powodów, żebym miał je bezrefleksyjnie przyjmować. Zwłaszcza że pamiętam "proces", jaki talibowie (w 2009 roku) wytoczyli Piotrowi Stajszczakowi, geologowi porwanemu w Pakistanie. Chłopak tygodniami siedział w ich niewoli, aż w końcu ucięli mu głowę. Wróćmy do Millera, Kaczyńskiego i Tuska. Z pozycji szefa państwa, z punktu widzenia polskiej racji stanu, współpraca z Amerykanami była wówczas oczywista. A że oni sami później ujawnili tajną operację? To kompromituje CIA, nie nas. Zwłaszcza że willa w Kiejkutach była, jak ambasada, eksterytorialna, Polacy nie mieli tam wstępu. A te 15 milionów dolarów, które tak wszystkich podnieca? Jeżeli były przekazywane gotówką, to amerykański dziennikarz coś musiał pokręcić - bo taka fura banknotów waży około 150 kilo. Więc w dwóch kartonach raczej jej się nie przeniesie. Istotne jest jednak coś innego. Jak twierdzą wtajemniczeni, praktyki zasilania naszego wywiadu gotówką w ramach wspólnych operacji były dużo wcześniejsze. Ba! Budynek przy ul. Miłobędzkiej, gdzie mieści się Agencja Wywiadu, został właśnie z takich pozabudżetowych pieniędzy zbudowany. A na co poszło te 15 milionów? W Agencji Wywiadu muszą być kwity, które to rozliczają. My tylko możemy się domyślać, że kupiono za to jakiś sprzęt i opłacano tajne operacje. Może na Ukrainie i Białorusi? Po co więc dramatyczne okrzyki Palikota: "Panie Miller, gdyby Amerykanie zaproponowali panu 30 mln, to na co by się pan zgodził? Na użycie Auschwitz?". Albo Jacka Kurskiego, że potraktowano Polskę jak karczemną dziewkę, którą każdy może użyć? Cóż, każdy ma swoje pięć minut, żeby pokazać swoją głupotę. Dzięki temu możemy odróżnić polityków poważnych od bluzgaczy. Palikot żąda wyjaśnienia sprawy Kiejkut, czyli dokładnego raportu, jak to wszystko było, jak wyglądała współpraca wywiadu z CIA. A zupełnie niedawno domagał się komisji śledczej i kryminału dla <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-antoni-macierewicz,gsbi,993" title="Antoniego Macierewicza" target="_blank">Antoniego Macierewicza</a> za raport w sprawie WSI. To osobliwe, by żądać za ujawnienie tajemnic kary, a za chwilę samemu chcieć ujawniać. Humorystyczny jest też wtedy, kiedy wystawia Kwaśniewskiemu świadectwo niepokalania, że nic nie wiedział, jak sierota, a Millerowi - świadectwo zła. Oto mamy dowód, jak niszczy umysł nieokiełznana ochota podtopienia politycznego przeciwnika. Kurski woła z kolei, że Millera i Kwaśniewskiego za to, że współpracowali z Amerykanami, trzeba postawić przed Trybunałem Stanu. Ha! Za dwa tygodnie, gdy wejdzie na ekrany "Jack Strong", <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-jacek-kurski,gsbi,2077" title="Jacek Kurski" target="_blank">Jacek Kurski</a> będzie pewnie roztkliwiał się nad patriotyzmem Kuklińskiego i stawiał go za wzór młodzieży... Do tego poziomu dostosowała się też "Gazeta Wyborcza", która oburza się na Millera i na to, że nasz wywiad udostępnił Amerykanom Kiejkuty, i że wziął za to 15 milionów. Stając się tym samy wspólnikiem brudnej wojny CIA. Bardzo to wzruszające, tylko że wystarczy sięgnąć po roczniki "Wyborczej" z tamtych lat i poczytać - oni aż zataczali się z miłości do USA i pęcznieli z dumy, że jesteśmy w koalicji , że pomagamy Ameryce i pojedziemy do Afganistanu. Cholera, chyba wiedzieli, że nie na grzyby? Robert Walenciak