Więc dopowiem - jeżeli pojechał na zabieg artroskopii, to powinien wyjść po dwóch dniach. Jeżeli miałoby to być wstawienie protezy, to wychodzi się po trzech dniach, góra czterech. Widać więc, że to coś bardziej poważnego. Kto zresztą widział Kaczyńskiego jak idzie do szpitala, ze zbolałą miną na poszarzałej twarzy, nie mógł mieć wątpliwości - to coś dużo bardziej poważnego. Czyli co? Nie mam zamiaru powtarzać tu różnych mniej lub bardziej wiarygodnych plotek mówiących, co dolega Kaczyńskiemu. Bo rzecz jest bardziej poważna - choroba prezesa PiS pokazuje nam, czarno na białym, stan państwa i jego struktur. Pokazuje nam, że Polska bardziej jest satrapią, gdzie wszystko wisi na woli samowładcy, niż normalną, zachodnią demokracją, gdzie decyduje prawo i procedury. Patologiczna jest przecież sytuacja, w której stan zdrowia najważniejszej osoby w państwie jest ukrywany. Owszem, zwykły obywatel ma prawo do ochrony informacji na swój temat, chronić go powinna tajemnica lekarska, ale wobec ludzi, od których decyzji zależy los państwa i społeczeństwa, tych tajemnic być nie powinno. Obywatele mają prawo wiedzieć, na co chorują ich przywódcy. W cywilizowanych krajach to norma - regularnie prezentowane są raporty o stanie ich zdrowia. To nawet ważniejsze niż deklaracje majątkowe. Jakiś czas temu ukazała się we Francji książka "Chorzy, którzy nami rządzą" (była też tłumaczona na polski), i jednoznacznie z niej wynika, że wszelkie dolegliwości wpływają na zachowanie polityka. To ukrywanie, co jest Kaczyńskiemu, jest w gruncie rzeczy antypaństwowe. Po pierwsze, tworzy w kraju atmosferę plotek i niedomówień. Po drugie, człowiek chory ma zaburzoną percepcję, choroba wpływa na jego decyzje. Równie niebezpieczna jest sytuacja, gdy z powodu choroby nie podejmuje decyzji, bo wówczas państwo zamienia się w okręt, którym nikt nie steruje. Historia zna wiele przypadków, że rządząca klika trzymała w tajemnicy stan zdrowia różnych przywódców, i tych wybranych demokratycznie, i dyktatorów. Zawsze kończyło się to fatalnie. Wielka Brytania w latach pięćdziesiątych, gdy ukrywano wylewy Churchilla, dryfowała, tracąc cenny czas. Tito, Franco, de facto zabrali swoje partie i system rządów do grobów. Złudnie liczono, że gdy przedłuży się ich agonię o kilka tygodni, reżim wymyśli jakiś cudowny sposób, żeby przetrwać... A Polska? Nie trzeba być szczególnym znawcą polskiej sceny, by zauważyć, że PiS wchodzi w dryf, że decyzje nie są podejmowane, że coraz więcej jest propagandy, a coraz mniej polityki. Że kolejni ważni notable, których Kaczyński wyznaczył na kluczowe stanowiska państwowe, zaczynają postępować śmiesznie. I notują wpadkę za wpadką. Prezydent Duda udał się do Stanów Zjednoczonych. W sam raz, żeby wykazać, że jest w Białym Domu persona non grata. Donald Trump przyjął w tym czasie prezydenta Uzbekistanu, ale polskiego - nie. W Ameryce Duda nie spotkał się z nikim z rządu, plątał się bez sensu, ku radości PO. Premier Morawiecki, który już uważa się za następcę Kaczyńskiego, zabłysnął na forum historii i ekonomii. Gdy przyjechał do Polski Viktor Orban, zaczął przyrównywać nieszczęścia II wojny światowej Polski i Węgier. Jakby zapomniał, że my byliśmy zawsze po stronie Aliantów, a Węgry były wiernym sojusznikiem Hitlera. Warszawa była okupowana, w Budapeszcie urządzano bale. Mówił też o Unii Europejskiej, że więcej do niej dokładamy, niż otrzymujemy. Więc szybko dziennikarze przedstawili mu prawdziwe liczby. Sądzę, że nadaremnie. Morawiecki już uwierzył, że może pleść co chce, bardzo mu to się podoba, więc nie sądzę, by tak miłe zajęcie porzucił. No i marszałek Kuchciński... On z kolei zamienił Sejm w miejsce zamknięte, ogrodzone barierkami, i strzeżoną przez Straż Marszałkowską i policję. Przepraszam, czy to jest jeszcze Sejm? Ewidentnie widać, że protest niepełnosprawnych go przerósł. Ta wojna z niepełnosprawnymi, którą PiS toczy i nie potrafi zakończyć, wygląda żałośnie. Myślę, że kolejne błędy partii rządzącej to tylko kwestia czasu. Oni bez Kaczyńskiego są nieporadni, a on, z powodu choroby, nie jest już w stanie ich kontrolować, ani skutecznie nimi kierować. Ich wizyty w szpitalu, odprawy przy łóżku chorego, niewiele zmieniają. Wchodzimy więc w nowy etap - PiS-u ze słabnącym udziałem Kaczyńskiego. Czyli PiS-u coraz bardziej pogrążonego w grach diadochów. Których jedyną nadzieją jest opozycja, zadufana, wołająca, że musi wrócić stare, zupełnie nieciekawa. Oto moc Kaczyńskiego. Gdy był w pełni sił - decydował o wszystkim. Gdy go nie ma, cisza dzwoni.