Rozmowy na najwyższym szczeblu? Cóż... Program przewiduje spotkanie z Andrzejem Dudą. Za to nie przewiduje spotkań z premier Beatą Szydło i z Jarosławem Kaczyńskim. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-trump,gsbi,16" title="Donald Trump" target="_blank">Donald Trump</a> rozmawiać więc będzie z drugorzędnym w obecnym systemie władzy politykiem, którego sztorcować pozwala sobie nawet minister spraw zagranicznych (sam sztorcowany)... Amerykanie doskonale wiedzą, jaka jest siła polityczna Andrzeja Dudy w Polsce, co może, i kto w tym kraju trzyma karty... W związku z tym, jakich rozmów możemy się spodziewać? Cóż można w takiej sytuacji ustalić? Jakie ważne informacje wymienić? Owszem, można ustawić się do wspólnego zdjęcia, i tyle... Osobiście uważam, że godząc się na taki program, strona polska popełniła błąd. Zdewaluowała rangę wizyty prezydenta najpotężniejszego mocarstwa świata. Drugim błędem był brak zaproszeń dla opozycji, by wzięli udział w spotkaniu "mieszkańców Warszawy" z Donaldem Trumpem na Placu Krasińskiego. To jest nie tylko głupota i małostkowość, i prowokowanie awantury. To także sygnał dla świata, że z tą władzą jest coś nie tak. Przypominam, w III RP rządzący chętnie zapraszali opozycję na takie spotkania. Oni stawali na podium, jej liderów umieszczali w gronie widzów. To był gest politycznej kindersztuby, uznania demokratycznych wartości, ale także pokazanie, kto jest w tym kraju górą, kogo trzeba oklaskiwać. Dlaczegoż Duda nie chciał tego powtórzyć? Bał się prezesa? Szacowny prezydencie, tylko w państwach autorytarnych władza czyni wszystko, co może, żeby podczas wizyt zagranicznych polityków, nie spotkali się oni z opozycją... Trzecim błędem, a wszystko wskazuje na to, że zostanie popełniony, będzie nieprzytomne propagandowe pompowanie wizyty Trumpa, jako wielkiego sukcesu obecnej władzy. A nic na to do tej pory nie wskazuje. Ba! Sprawa zniesienia wiz gdzieś znikła, choć teraz, w roku 2017, nie powinna być (wreszcie) większym problemem. O amerykańskich inwestycjach też będzie raczej cicho - za to pewnie będzie dużo o polskich inwestycjach w amerykańską gospodarkę. Czyli o naszych zakupach sprzętu wojskowego i gazu skroplonego. Tak, żeby Trump mógł ogłosić swój sukces - że przynosi miliardy Ameryce. W Warszawie amerykański prezydent ma też podobno wypowiedzieć się na temat gwarancji bezpieczeństwa dla Polski. To będzie ważny gest z jego strony. Zwłaszcza w kontekście jego powiązań z Rosją Putina i zapowiedzi demontowania NATO. Ale spójrzmy na sprawę zimnym okiem - nawet, jeśli powie o gwarancjach bezpieczeństwa, to jedynie odświeży zobowiązania Ameryki, o których podczas kampanii wyborczej mówił, że z nich się wycofa. Na przykład z art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego, że "strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim...". Innymi słowy, sukcesem będzie, jeśli zbliży się klimatem i zobowiązaniami do wizyt Baracka Obamy w latach 2011 i 2014. Zresztą, porównań do wcześniejszych wizyt amerykańskich prezydentów jest więcej, one nasuwają się same. Ta w 2011 to był przyjazd prezydenta Obamy na XVII Szczyt Europy Środkowej i spotkanie z 20 prezydentami państw naszego regionu. Jak widzimy, nihil novi sub sole - dziś PiS proponuje Ameryce spotkanie z 12 przedstawicielami Międzymorza... Tylko że wtedy Obama spotkał się zarówno z prezydentem Komorowskim, jak i premierem Tuskiem. A także, z przedstawicielami partii opozycyjnych i delegacją rodzin smoleńskich... W roku 2014 Obama znów był w Warszawie, spotkał się z Komorowskim i Tuskiem, z prezydentami i premierami 17 państw regionu, a także z prezydentem-elektem Petro Poroszenką. To wtedy padły z jego ust takie słowa: "nasze zaangażowanie w bezpieczeństwo Polski, a także w bezpieczeństwo sojuszników z Europy Środkowo-Wschodniej, jest kamieniem węgielnym naszego własnego bezpieczeństwa i jest dla nas rzeczą absolutnie świętą". To była zapowiedź umieszczenia w Europie Środkowej oddziałów armii amerykańskiej, od tego się zaczęło. A w zasadzie zaczęło się niemal 20 lat temu - 10 lipca 1997 roku. Wtedy to, na Placu Zamkowym w Warszawie prezydent Bill Clinton, witany przez prezydenta Kwaśniewskiego, mówił: "witam Was, Czechów i Węgrów, jako przyszłych członków NATO i sojuszników USA". Warto przy tym wspomnieć również wizytę George'a W. Busha w roku 2003. Przyleciał wtedy do Krakowa przed wizytą w Rosji, i rozmawiał z prezydentem Kwaśniewskim i premierem Millerem, o rozszerzeniu Unii Europejskiej, i o polskim zaangażowaniu w Iraku. Zaangażowaniu, dodajmy, mimo głośno deklarowanego niezadowolenia Francji i Niemiec... To była wielka polityka, a dziś? Tamtych spotkań nie sposób przecież porównywać do spotkania, które będzie za parę dni, Trumpa i Dudy... Jeżeli miałbym szukać analogii polsko-amerykańskich w poprzednich wizytach, to skłaniałbym się raczej do czasów PRL. W roku 1975, też w lipcu, przyjechał do Polski prezydent Gerald Ford. Przyleciał z Moskwy, odleciał do Helsinek, na konferencję KBWE. W Warszawie jego gospodarzem był Edward Gierek. To była druga wizyta amerykańskiego prezydenta w czasach Gierka, ale o ile pierwsza, Richarda Nixona w roku 1972, była relacjonowana dość powściągliwie, to teraz potraktowano ją jako wielkie show. Transmitowane na żywo. Przejazd przez miasto, tłumy warszawiaków, wielki entuzjazm, kwiaty itd. W oficjalnych przekazach prezydent Ford miał uwiarygodnić władzę, pokazać Polakom jej legitymację do rządzenia, jej samodzielność na arenie międzynarodowej, i to, że cieszy się w świecie szacunkiem i uznaniem. O, proszę, patrzcie jakich Edward Gierek ma w świecie przyjaciół, jaki jest ważny! - suflowały rządowe media. - Kochasz Amerykę, kochasz Gierka. Głupia sprawa, ale patrząc, jak obecna władza do wizyty Trumpa się zabiera, odnoszę wrażenie, że takie są właśnie szczyty jej ambicji.