Dwa czynniki na to się złożyły, niezależne od siebie. Pierwszy, to cała seria wpadek pisowskiej ekipy. Co chwila coś wyskakuje, oni nie są w stanie nadążyć tego wszystkiego łatać. Te wpadki to efekt wcześniejszych błędów - tak personalnych, jak i politycznych. Drugi czynnik to choroba prezesa. O tej chorobie mówił w RMF FM minister zdrowia Łukasz Szumowski. A mówił on tak: "Stan zdrowia Jarosława Kaczyńskiego był taki, że nieprzyjęcie go do szpitala zagrażałoby jego życiu. W związku z tym był przyjęty trybie ostrym". Ponieważ choroba kolana nie zagraża życiu, więc już wiemy, że opowiadając o dolegliwościach ortopedycznych prezesa, i Beata Mazurek, i Joachim Brudziński, i Adam Bielan koncertowo nas wszystkich bujali. Kaczyński jest chory na poważnie, to wiedzą ludzie z jego najbliższego otoczenia, i wyciągają z tego wnioski. Więc wygląda to mniej więcej tak, że parowiec PiS, który szedł przez dwa lata na pełnym ogniu, zaczyna mieć kłopoty. Pojawiają się przecieki, pękają nity, i załoga nie nadąża tego reperować. Kapitan też już nie ma tych sił co wcześniej, więcej przebywa na chorobowym niż na mostku. Oficerowie widzą co się święci, więc bardziej patrzą jeden drugiemu na ręce, niż na horyzont. Bardziej zajmują się sobą niż statkiem. A jak wygląda to w praktyce? Oto właśnie Antoni Macierewicz uroczyście głosił na zjeździe klubów "Gazety Polskiej", że powodem katastrofy smoleńskiej był wybuch, i że on ma na to dowody, zebrane z ciał ekshumowanych ofiar itd. W normalnej sytuacji byłaby to sensacja, wiadomość miesiąca itd. A tu zostało to przemilczane, i to przez PiS, nie przez Platformę czy lewicę. Oni puścili to mimo uszu, tak jak na imieninach ignoruje się suchary wujka. Na zasadzie, niech sobie gada, to nie ma znaczenia. Trudno o bardziej czytelny obraz niełaski, w którą popadł Antoni M., no i ewidentnego braku zaufania do jego słów. Z drugiej politycznej strony "obozu dobrej zmiany" swoje próbował ugrać prezydent Andrzej Duda. I w tym celu ogłosił 15 pytań do referendum konstytucyjnego. Opozycja inicjatywę prezydenta wyśmiała (nie było to trudne), a partia rządząca... Hmm, nie poparła swojego prezydenta, jego inicjatywę przyjęła mroźnie, i już jest zapowiadane, że w senacie, gdzie PiS ma większość, pomysł tego referendum zostanie utopiony. Więc Duda swoje, a PiS swoje. Czy oznacza to, że partia rządząca dojrzewa, że nauczono się tam już, że niemądre pomysły trzeba ignorować, podobnie jak i osoby mało wiarygodne? Obawiam się, że tak nie jest. Że Macierewicz i Duda nie dlatego są przez swoich kolegów spychani na bok, bo popełnili błędy, ale dlatego, że w PiS trwa walka w zbijanego. I padło na nich. Chaos rodzi też agresję. Zawsze tak bowiem jest, że w takich sytuacjach rośnie pokusa, by pokazać się jako ten, kto nad chaosem panuje, kto narzuca ton. Chaos sprzyja więc postawom typu "nie oddamy guzika" niż postawom koncyliacyjnym. Posłuchajmy ostatnich wypowiedzi liderów obozu "dobrej zmiany". Na przykład Jarosława Kaczyńskiego, który w liście do klubów "Gazety Polskiej" wręcz nawiązał do tezy o zaostrzającej się walce klasowej w miarę rozwoju socjalizmu. "Musieliśmy się bowiem mierzyć z coraz bardziej totalnymi atakami, coraz bardziej totalnej opozycji, która zatraciwszy wszelką miarę i jakże często elementarną przyzwoitość, nie cofała się przed niczym i formułowała skrajnie absurdalne oskarżenia pod naszym adresem" - napisał lider PiS. I zaraz dodał: "nie próżnowały też proszone o pomoc przez polskie kompradorskie elity wrogie nam ośrodki zagraniczne, które bezprzykładnie usiłowały politycznymi naciskami zmienić bieg polskich spraw i zahamować proces dobrej zmiany". W polityce, im człowiek jest bardziej bezradny, tym bardziej kwiecistego języka używa. I to właśnie Kaczyński prezentuje. Sięgając do retorycznych chwytów z czasów swojego dzieciństwa. Wódz wskazuje cele, oficerowie realizują. Marszałek Sejmu Marek Kuchciński w ciągu paru tygodni przekształcił Sejm w partyjny urząd. Najpierw zamknął go przed dziennikarzami i "osobami niepożądanymi" - bo jest lista osób, którym przepustek się nie daje. A teraz zakneblował posłów - bo nie mogą już występować z wnioskami o informację w interesujących ich sprawach. Czyli przed opozycją jeszcze go nie zamknął, ale samej opozycji zamknął możliwość zadawania pytań, debatowania. Ta logika, zupełnie niedemokratyczna, że wystarczy zakneblować tych, którzy mówią niemiłe rzeczy i skończą się kłopoty, pobrzmiewa w wypowiedziach innych liderów władzy. Więc PiS od paru tygodni uderza w media. Te niezależne od niego. Mateusz Morawiecki mówi, że 80 proc. mediów w Polsce "jest w rękach przeciwników politycznych, którzy we wściekły sposób atakują" rząd. A tylko 20 proc. rządowi sprzyja. No, nie wiem jak on to wyliczył. W każdym razie, ta jego wyliczanka to dowód wielkiego lekceważenia rzeszy pisowskich dziennikarzy. Pogardy. Bo cóż Morawiecki widzi - że publiczna telewizja, publiczne radio, media księdza Rydzyka, Telewizja Republika, pisowskie tygodniki, ta cała rzesza chwalców "dobrej zmiany", tych z nazwiska i tych anonimowych, opłacanych milionami z państwowej kasy, bezpośrednio albo poprzez reklamy, to ledwie 20 proc. Nic w zasadzie. Hetka z pętelką. Tak są oceniani przez premiera. Wyrazy współczucia... Media mediami. Ciekawsze jest, że w tej walce w obozie PiS głównym sposobem na lepsze notowania jest pokazywanie twardości, schlebianie najbardziej betonowemu pisowskiemu elektoratowi. Tam trwa wyścig, kto bardziej uderzy w Unię Europejską (kto ma wątpliwości, czym się skończy wizyta Timmermansa w Polsce?), obrazi Niemców, dokopie opozycji. Nie rozum jest w cenie, a pokrzykiwanie. Obóz władzy zaczyna więc zamykać się jako oblężona twierdza. Co samo w sobie jest groźne i śmieszne. Groźne, bo władza w takich emocjach i takim stanie ducha, jest skłonna podejmować decyzje zupełnie nieodpowiedzialne. Śmieszne, bo naprawdę trzeba duszy Stefka Burczymuchy, by przed takimi przeciwnikami jakich ma, drżeć.