Dlaczego premier Mariano Rajoy zdecydował się na takie rozwiązanie? Szukałbym dwóch źródeł tej decyzji. W przeszłości i w... przyszłości. Zacznijmy od przeszłości. Rajoy jest szefem Partii Ludowej, prawicowej, konserwatywnej, zbudowanej przez niedobitków rządu frankistowskiego. Jeżeli w Polsce o SLD mówiło się postkomuniści, to o Partido Popular możemy mówić - postfrankiści. A w czasach generała Franco Katalonia nie miała nic do gadania, i to dosłownie, bo nawet nazwę FC Barcelona zmieniono na hiszpańską - CF Barcelona. Mariano Rajoy mógł więc posłyszeć trąbki dawnych czasów, i zareagował zgodnie ze swym politycznym DNA - jedna Hiszpania, a kto jest przeciw, temu pałą wybijemy te pomysły. Hmm... Tak mogło być, ale wyżej oceniam Rajoya... Może więc zdecydował się na siłowe rozwiązanie, patrząc w przyszłość? Europa w ostatnich latach jest w stanie podskórnego wrzenia, rozlewającego się niepokoju. To nie łączy się z sytuacją gospodarczą - ostatnie dwa lata są dla gospodarki europejskiej znakomite, na przykład niemiecki biznes jest najbardziej optymistycznie nastawiony od czasu prowadzenia takich badań, optymistycznie patrzą w przyszłość konsumenci. Teoretycznie więc takie czasy powinny sprzyjać spokojowi społecznemu i konsumowaniu owoców pracy. Bo więcej jest tych mających powody do zadowolenia, niż wykluczonych. A spokoju nie ma. O co chodzi? Różnie socjologowie to interpretują. Jedni tłumaczą, że turbokapitalizm, którego symbolami są Ronald Reagan i Margaret Thatcher podzielił świat na superbogaczy i resztę, trwale osłabił klasę średnią, potworzył niewidzialne bariery i zachwiał ładem społecznym. Osłabła więc klasa szczególnie ceniąca spokój i rozwagę, a niewidzialne bariery wzmocniły przekonanie o niesprawiedliwości tego świata. Inni z kolei lubią mówić o zjawisku znużenia - ludzi nudzi nudna władza, nudne rządy, szukają postaci wyrazistych, i wyrazistych sytuacji. Taka jest ludzka natura, biskup Krasicki w bajce "Wół minister" ("jednostajność na koniec monarchę znudziła") celnie to opisał. Tak czy inaczej, spokojna, liberalna demokracja stała się demode. Podobnie, jak przed I wojną światową, a także w latach 30. XX wieku. Zapewnianie obywatelom dostatku stało się mało ważne, bo oczywiste. Polityka znalazła rację bytu w wywoływaniu konfliktów, wyszukiwaniu wrogów, i stawaniu na czele. Spójrzmy na najważniejsze wydarzenie ostatnich lat - brexit. Jego motorem była podkręcana przez tabloidy niechęć do Brukseli, do imigrantów z Europy Wschodniej, głównie z Polski, i rozwijane poczucie narodowej dumy. Odrzucające kupieckie wyliczenia itd. Z kolei w Niemczech niedawne wybory przyniosły relatywnie dobry rezultat skrajnej Alternatywy dla Niemiec, i najgorsze w historii wyniki CDU/CSU i SPD. Teraz, kiedy niemiecka gospodarka ma się tak dobrze! Owszem, koncyliacyjna Angela Merkel wygrała wybory, ale to nie ona narzucała ton kampanii, ale mniejsze partie - które wcześniej chciały bankructwa Grecji, a potem niewpuszczania imigrantów. A z kolei w Grecji to Niemcy są wrogami. Tam sukces lewicowej Syrizy i Aleksisa Tsiprasa to efekt wskazywania palcem, jako winnych finansowych kłopotów pięknej Hellady, na niemieckie banki i tamtejszych polityków. Straszenie wyborców, wbijanie ich w narodową dumę, gra emocjami, to także specjalność polskiej polityki. Korzystał z tych metod Donald Tusk, który po Majdanie na Ukrainie w roku 2014 wołał, że być może polskie dzieci nie pójdą we wrześniu do szkoły. Cyniczne zagranie przyniosło efekty - na tej fali Platforma podskoczyła w sondażach i osiągnęła dobry rezultat w wyborach samorządowych. Ale Tusk w sprawach straszenia i wyzwalania społecznych emocji to małe Miki w porównaniu z Jarosławem Kaczyńskim. Prezes PiS utrzymał przywództwo na prawicy, budując mit smoleński, czy raczej - zagospodarowując go. Wyznaczył więc wrogów - Putina i spiskującego z nim zdrajcę Tuska. Kolejnym paliwem byli imigranci. Bodajże żaden z nich nie zawitał do Polski, a przecież straszono nimi godzinami (i straszy się dalej). Innym wrogiem jest Bruksela i Frans Timmermans. A już jest wszystko gotowe do ogłoszenia następnego - to Niemcy, którzy nie chcą płacić reparacji za II wojnę światową. Polityka Jarosława Kaczyńskiego jest więc permanentną awanturą. Stałym mobilizowaniem opinii publicznej, narzucaniem jej (i opozycji) kolejnych wojen. Wszystko można o Kaczyńskim powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest nudnym politykiem. Tak jak nudnym nie jest Viktor Orban czy Robert Fico... W takiej Europie, i w takich czasach, przyszło Mariano Rajoyowi podejmować decyzję w sprawie katalońskiego referendum. I stał przed wyborem - negocjować z katalońskimi politykami, trochę ustępować, coś obiecywać, albo iść na zwarcie. A jeżeli są czasy na zwarcie, to można na tym sporo wygrać. Więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby konflikt w Katalonii eskalował, trzęsąc Hiszpanią, a Rajoy zyskiwał na tym w sondażach. Niech tylko tak się stanie, a obrodzi w Europie kolejnymi wodzami. I kolejnymi awanturami. W "czasach na zwarcie" nikt nie oczekuje długich negocjacji, kompromisów. Publiczność chce tylko zwycięstw. Jak na porządnym meczu piłki nożnej.