Zacznijmy od Powstania Warszawskiego. Awantura zaczęła się od tego, że <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-radoslaw-sikorski,gsbi,2616" title="Radosław Sikorski" target="_blank">Radosław Sikorski</a> napisał na Twitterze, że było ono "narodową katastrofą". Tę, wydawało się, oczywistą oczywistość, oprotestowali radni PiS z Warszawy, twierdząc, że tymi słowami Sikorski szarga pamięć Powstania i pamięć jego dowódców. Ha! To czym w takim razie Powstanie było? A może, tytułem rozpędu, radni PiS poddadzą też pryncypialnej krytyce generała Andersa? Tego, który o Powstaniu powiedział tak: "wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność?". Ciężka zbrodnia! Powstanie Warszawskie było niewyobrażalną klęską i tragedią. Wymordowanych zostało w nim ok. 180 tys. ludności cywilnej, zginęło ok. 20 tys. powstańców. Siły niemieckie straciły ok. 2 tys. żołnierzy (zresztą w dużej części nie-Niemców). Z militarnego punktu widzenia jest to klęska absolutna. Każdy dowódca na Zachodzie za coś takiego poszedłby pod sąd. Zwłaszcza, że od samego początku było wiadomo, że klęska będzie. Mówił to generałom AK kurier z Londynu, Jan Nowak-Jeziorański, że na żadną pomoc nie mają co liczyć. Ale oni go nie słuchali. A ponieważ broni wystarczyło dla co czwartego powstańca, więc wymyślili, że zdobywać ją będą na wrogu. W ten sposób w pierwszych godzinach Powstania Niemcy wybili kilka atakujących ich oddziałów niemal co do nogi. Bądźmy szczerzy - jakich oddziałów! Z jednej strony mieliśmy niedozbrojonych amatorów, młodzież bez przeszkolenia wojskowego - z drugiej normalną armię. Jakiż mógł być tego starcia wynik? Wywołując Powstanie jego dowódcy oddali na łaskę i niełaskę wroga ludność cywilną miasta. To znaczy - na niełaskę. Wymordowana została Wola, Stare Miasto, część Śródmieścia. Komanda morderców rozstrzeliwały ulica po ulicy. Wyganiano ludzi z domów i rozstrzeliwano czwórkami - kobiety z dziećmi, starców, każdego. W naszej cywilizacji wojsko jest po to, żeby chronić ludność cywilną. To jest jego zadanie. Co można myśleć o dowódcach, którym ta zasada jest obca? Którzy wydają rozkazy, nie mając pojęcia o sytuacji - politycznej, militarnej - błąkając się w nierzeczywistości? To zresztą jest bardzo delikatne określenie, bo podczas narady w KG AK gen. Okulicki tak argumentował konieczność powstania: "Musimy się zdobyć na czyn, który wstrząśnie sumieniem świata. W Warszawie mury się będą walić i krew poleje się strumieniami, aż opinia światowa zmusi rządy trzech mocarstw do zmiany decyzji z Teheranu". I krew się polała, i nie zmusiło to koalicji do czegokolwiek. Przypominam te fakty bez większej nadziei na przychylny odzew, bo dziś w polskim myśleniu króluje gest bezrefleksyjnego patriotyzmu. Lekceważony jest porządek, dyscyplina, realne ocenianie sytuacji, za to w cenie jest trzaskanie obcasami i stokrotne zapewnienia o miłości do ojczyzny. Trzeba zachwycać się skandalicznymi decyzjami dowódców Powstania, bo inaczej człowieka zaraz oskarżą o brak patriotyzmu, albo o szarganie generalskiego munduru. Trudno - ja uważam, że oficerski mundur do czegoś zobowiązuje. Choćby do tego, że oficer musi być trzeźwy na służbie, zdyscyplinowany, nie może wygadywać głupot i podejmować skandalicznych decyzji. Bo to on wtedy szarga mundur, a nie ktoś, kto mu to wszystko wypomina. Dlatego nie rozumiem tych wszystkich okrzyków, które odezwały się po publikacji raportu komisji Millera, żeby przepraszać generała Błasika i tak dalej. Bo - jak zaświadcza minister Miller - Błasik nie naciskał. Mój Boże, ręce opadają. Raport komisji Millera jest miażdżący dla załogi TU-154. W tym słynnym 36. pułku lekceważono podstawowe procedury. Z czteroosobowej załogi tylko mechanik pokładowy miał ważne uprawnienia. Dwóch pilotów i nawigator nie miało licencji, by ten samolot pilotować! I oni przewozili prezydenta. W 36. pułku nie było szkoleń, fałszowano raporty, działy się cuda. To kto jest za to odpowiedzialny, jak nie dowódca wojsk lotniczych? Za ten bałagan? Minister Miller, albo z dobroci serca, albo z procesowej ostrożności opowiada, że nie ma materiałów świadczących o bezpośrednim nacisku na pilotów, by próbowali lądować w Smoleńsku. W porządku - szkoda tylko, że nie wyjaśnia, jaką odpowiedź usłyszał dowódca załogi, gdy pytał się o lotnisko zapasowe. Odpowiedź od "dysponenta lotu". Szkoda też, że nie spróbował zastanowić się, po co gen. Błasik wszedł do kabiny pilotów. Zapis ostatnich 15 sekund lotu, od momentu, kiedy TU-154 minął wysokość 100 metrów, mrozi krew w żyłach. Bo zamiast podrywać zniżający się samolot, załoga wypatrywała ziemi. "Nic nie widać" - orzekł w końcu generał. I dopiero po tym pilot zadecydował, że samolot ma odejść na drugi krąg. Za późno! Więc pewnie obraz pędzącego w dół TU-154 i generała, który patrzy przez okno, by w gęstej mgle dojrzeć ziemię, będzie nas prześladował jeszcze długo. Jednych, być może, zachęcać będzie do patriotycznych uniesień, innych do patriotycznego wstydu. Robert Walenciak