Głośno powiedziałam to, o czym właśnie myślałam. Że gdybym stała twarzą do jezdni, czułabym zapach spalin, a ja wolę wdychać żywicę drzew. I ta szczerość wystraszyła ją samą. Bo wcale nie miała ochoty na pogawędkę z jakimś obcym facetem, a już na pewno nie na zwierzenia. To zdarzyło się w sierpniu, około 17.30 na przystanku na pl. Jana Pawła II, gdzie zatrzymuje się autobus linii 135. Małgosia chciała nieznajomego zwyczajnie spławić, ale on nie poddawał się. Po kilku zdaniach, oschłych i lakonicznych odpowiedziach Małgosi, zaproponował, by przeszli się do kolejnego przystanku. - Zgodziłam się niechętnie. Pytał o mnie, moją pracę, ale ja nie chciałam o sobie mówić. Nie zniechęcił się. Stwierdził, że w takim razie to on będzie opowiadał - wspomina Małgosia. - Ale ja go nie słuchałam - łapie się za głowę. - Nie zapamiętałam nawet jak ma imię. Pomyślałam, że przecież nigdy go już nie zobaczę. Więc po co miałabym zaprzątać sobie tym głowę? Mężczyzna powiedział Małgosi, że od kilku lat jeżdżą tym samym autobusem i że kiedyś już nawet ze sobą rozmawiali, a ona pozwoliła odprowadzić się pod same drzwi mieszkania. I on do dziś pamięta ich kolor. - Poczułam się nieswojo, bo zupełnie nie pamiętałam tego spotkania. Ale byliśmy już na kolejnym przystanku i podjechał autobus. Chciał, żebyśmy się jeszcze spotkali. Odpowiedziałam, że to niemożliwe, bo mam męża. Potem już nawet nie spojrzałam w jego stronę - dodaje. Zapamiętał kolor drzwi! Gdy obudziła się rano, miała ochotę zapaść się pod ziemię. - Zaczęły mi się przypominać jego słowa. Sposób, w jaki ze mną rozmawiał, mimo że ja zachowywałam się jak jakaś dama. Byłam oschła, niemiła. A on zapamiętał taki szczegół! Kolor moich drzwi - wzdycha Małgosia. - Zrobiło mi się głupio. Jakbym rano obudziła się z jakiegoś odrętwienia. Tak boimy się, że ktoś może zrobić nam krzywdę, że to nas zaślepia. A przecież on był uroczy! Minęło kilka dni. Małgosia myślała, że ochłonie. Nie ochłonęła. Wtedy pierwszy raz w życiu postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczęła układać plan poszukiwań. - Przypomniałam sobie kilka szczegółów z naszej rozmowy. Zapamiętałam, że mieszka na Kozanowie, ale lada dzień ma się stamtąd wyprowadzić. Pracuje w "energetyce" i wystawia rachunki dla firm, a niedawno miał poważny wypadek samochodowy - wymienia jednym tchem. Zaczęła od ogłoszeń na przystankach autobusowych. Potem wykleiła nimi pół Kozanowa. - Na początku czułam się nieswojo, tłumacząc pani w kiosku, po co chcę wywiesić takie ogłoszenie. Ale, o dziwo, ludzie nie traktowali mnie jak wariatkę. Uśmiechali się ze zrozumieniem - opowiada. Gdy to nic nie dało, Małgosia postanowiła chwycić się "energetyki". - Pojechałam na Powstańców Śląskich. Tam przeraziłam się, gdy zobaczyłam wielki gmach i gdy okazało się, że to tylko jeden z wielu oddziałów i że firm energetycznych we Wrocławiu jest kilka. A ja nawet nie znam jego imienia. To szukanie igły w stogu siana! - mówi. - Ale nie poddaję się. Sama jestem tym zaskoczona. Nie podejrzewałam siebie o coś takiego. Odwiedziła wszystkie oddziały i firmy. Tu też wszyscy chcieli jej pomóc, gdyby znała chociaż imię... Po co Małgosia chce odnaleźć mężczyznę z przystanku? - By go przeprosić i zapytać, czy nie jest jeszcze za późno na spotkanie - tłumaczy. - Nie wybiegam w przyszłość, nie wiem, czy to w ogóle ma sens. Ale czuję, że zepsułam coś, co podsunął mi los i bardzo chcę to naprawić. Być może znacie tajemniczego nieznajomego lub macie dobry pomysł, jak go odszukać. Jeśli chcielibyście pomóc Małgosi, piszcie (adres do wiadomości redakcji). A jeśli tym nieznajomym jesteś właśnie ty, napisz w tytule maila, jakiego koloru są jej drzwi... Agnieszka Korzeniowska, agnieszka.korzeniowska@echomiasta.pl