Bramki nie obronił nawet Artur Boruc. Gdyby nie on, to sierżancki karny nie miałby absolutnie żadnego znaczenia, bo po 20 minutach przegrywalibyśmy ze 3:0. I nawet Leo Beenhakker (choć długo się bronił) wpisał się w końcu poczet polskich męczenników narodowych, biegnąc od razu po karnym do sędziego i gniewnie później przemawiając na wizji o jawnej niesprawiedliwości, spisek węsząc. Leo stał się Polakiem - rzec by można kąśliwie, gdyby się chciało być w takim momencie kąśliwym. A większość kibiców piłkarskich z miejsca, zaraz po meczu, miast się na smutno urżnąć czy smętnymi oczami patrząc w czarną, czerwcową noc rzuciła się do komputerów. I dawaj robić Webbowi koło tyłka. Jak widać, Polakom znudziło się, jak śpiewał Gintrowski "najpiękniej na świecie przegrywać". Może i dobrze. Ale melancholię zastępować chamską, wulgarną i prostacką agresją to nie jest, k...., krok naprzód.