Donald Trump był wywoływany do tablicy po tym, jak w poniedziałek indeks Standard&Poor’s 500 stracił ponad 113 punktów - więcej niż po upadku banku Lehman Brothers w 2008 roku, a indeks Dow Jones Industrial Average po raz pierwszy w historii stracił ponad tysiąc punktów jednego dnia. Już od czwartku, 1 lutego, ceny akcji leciały na łeb, na szyję, a to dlatego, że - jak tłumaczyli eksperci - inwestorzy zaczęli obawiać się podniesienia stóp procentowych przez Fed. Co wypisywał Donald Trump Wcześniej Donald Trump uczynił z bijącej rekordy giełdy ilustrację swojej polityki gospodarczej. Jak wyliczyła mu złośliwie telewizja CNBC, o giełdzie tweetował ponad 60 razy, zawsze w tym samym tonie. "Zanim wygrałem wybory, świat był ponury. Nie było żadnej nadziei. A teraz giełda wzrosła o 10 proc.!" - pisał Trump w grudniu 2016 r., jeszcze przed objęciem urzędu. "Giełda pobiła wczoraj kolejny rekord. Wielkie zaufanie dla działań mojej administracji" - napisał 7 listopada 2017 r. "Dow rośnie najszybciej w historii. To zasługa programu ‘Uczyńmy Amerykę znów wielką’! Praca, praca, praca. Sześć bilionów dolarów wartości dodanej!" - cieszył się 5 stycznia 2018 r. Donald Trump w niemal każdym wywiadzie telewizyjnym chwalił się wynikami giełdy. Zapewniał, że gdyby wybory wygrała "krętaczka Hillary", to giełda spadłaby o 50 proc. (prezydent nie ujawnił metodologii tego szacunku). Nic więc dziwnego, że gdy w ostatnich dniach indeksy gwałtownie zanurkowały, domagano się komentarza Trumpa. Po dłuższym milczeniu w końcu zareagował: "W dawnych czasach, gdy podawano dobre wiadomości, giełda szła w górę. Dziś, gdy podaje się dobre wiadomości, giełda spada. Duży błąd, a my mamy jeszcze mnóstwo dobrych wiadomości na temat gospodarki!" - skomentował prezydent. Konkludując: gdy giełda rośnie - jest to zasługa prezydenta Trumpa, gdy spada - winni są bezrozumni inwestorzy, którzy nie poznali się na jego sukcesach. Jak popłynął TVN Poznawczy błąd Donalda Trumpa z lubością powielają dziennikarze, zwłaszcza ekonomiczni, dla których giełda jest odzwierciedleniem stanu gospodarki. Notowania idą w górę - gospodarka ma się coraz lepiej. Notowania idą w dół - oho, państwo jest w tarapatach. Tymczasem dane nie potwierdzają tych zależności. Gdy w 2015 r. w Polsce PKB wzrosło o 3,6 proc., giełda (indeks WIG) spadła o 9,62 proc. Gdy w 2009 r. WIG wzrósł aż o 46,9 proc., Polska zanotowała najsłabszy wzrost gospodarczy od kilku lat - 1,6 proc. Nie sprawdziła się też teoria, jakoby giełda uprzedzała zachowania gospodarki. Wyniki giełdy cechuje duża niestabilność. Jednego roku może wzrosnąć o 50 proc., innym razem spaść o 50 proc. Rządzi psychologia i spekulacje. Sam pomysł, by wielkie kasyno świata finansów było papierkiem lakmusowym całej gospodarki ilustruje, jak wielkie spustoszenie nie tylko w gospodarce, ale i w umysłach uczyniło hołubienie (a co za tym idzie - deregulowanie) sektora finansowego. Traktowanie giełdy jako wyroczni przybiera czasem kuriozalne formy. Gdy zmienił się prezes Orlenu (Obajtek za Jasińskiego), we wtorkowych "Faktach" TVN poinformowano widzów, że "giełda na tę zmianę zareagowała spadkami". Zupełnie w oderwaniu od faktu, że indeksy spadały na całym świecie, bynajmniej nie za sprawą prezesa Obajtka. Ten miniprzykład pokazuje, że używanie giełdy jako narzędzia do opisywania gospodarczej rzeczywistości jest po prostu nieuprawnione - niezależnie od tego, czy robi to prezydent USA, czy dziennikarze chcący dokopać rządzącym. Niezależnie od tego, czy w małej sprawie (Orlen), czy w dużej (stan państwa). Zwykli ludzie mogą tylko wzruszyć ramionami Gwoli formalności: większość ludzi nie gra na giełdzie. Nie ma dla nich wielkiej różnicy, czy WIG spadł czy wzrósł. Raczej nie robi na nich wrażenia fakt, że w ciągu ostatnich pięciu dni ze światowych parkietów wyparowały cztery biliony dolarów. Giełda nie odzwierciedla, czy ludziom żyje się lepiej czy gorzej. Czy zarabiają więcej czy mniej. Czy rząd prowadzi politykę dobrą dla społeczeństwa i środowiska czy szkodliwą. Ba, niejednokrotnie mamy do czynienia z zależnością odwrotną. Gdy rządy ograniczają prawa pracownicze, rynki się cieszą, a giełda rośnie. Tak zwane uelastycznianie rynku pracy (bo przecież nie "uśmieciowianie" - taki język Leszek Balcerowicz określa jako mowę nienawiści) pogarsza sytuację pracowników i raduje pracodawców. A giełda rośnie. Jak państwo myślą - jak zareagowałyby rynki, gdyby tak zmniejszyć nam liczbę dni urlopu i wydłużyć czas pracy? To by dopiero były rekordy na parkietach i piękne dywidendy. Inwestorzy chcą, by zyski notowanych na giełdzie firm rosły i rosły, niezależnie od kosztów ludzkich czy środowiskowych. W przeciwnym wypadku rynki się "zaniepokoją". Koreański ekonomista Ha-Joon Chang ocenia dominujący obecnie system gospodarczy jako całkowicie podporządkowany akcjonariuszom i krótkoterminowym zyskom, które w pierwszej kolejności nie zostaną bynajmniej zainwestowane w pracowników, tylko powędrują do kieszeni udziałowców. Czy w takich warunkach zwykli ludzie mają powody, by cieszyć się, gdy słyszą z telewizora o kolejnych rekordach na giełdzie? Jeśli jednak ktoś wciąż wierzy w wyroki giełdy, to zza oceanu właśnie napłynęły umiarkowanie optymistyczne wiadomości. Indeks Dow Jones zaczął powoli odrabiać straty, więc prezydent USA niebawem znów będzie mógł opowiadać, że to wszystko dzięki jego bezbłędnej polityce gospodarczej.