Przypomnijmy, że wybory prezydenckie w USA odbędą się jesienią 2020 r. Z ramienia republikanów o reelekcję zamierza ubiegać się Donald Trump (jego sztab wyborczy już działa), natomiast Partia Demokratyczna wyłoni swojego kandydata w prawyborach. Mimo że prawybory przeprowadzone zostaną dopiero w pierwszej połowie 2020 r., potencjalni pretendenci już teraz szykują się do startu. Na spotkania z wyborcami i potencjalnymi sojusznikami ruszyli burmistrzowie, gubernatorzy, przedsiębiorcy, kongresmeni. Wszystko po to, by zbudować oddolne poparcie, pozyskać sponsorów, zmontować koalicje. Kandydaci na kandydatów "testują" na elektoracie swój przekaz, eksperymentują z chwytliwymi hasłami, sprawdzają, jak ludzie reagują na różne postulaty. Wydaje się, że czasu jest sporo, ale przecież już wiosną 2019 r. politycy będą deklarować start w prawyborach i rozpoczną swoje kampanie. Wśród owych ok. 25 potencjalnych kandydatur najistotniejsze wydają się cztery nazwiska: Kamala Harris - czarnoskóra senator z Kalifornii, była prokurator generalna tego stanu, faworytka partyjnego establishmentu (czytaj więcej na jej temat), Joe Biden - wiceprezydent za kadencji Baracka Obamy, powszechnie lubiany, mógłby pogodzić partyjne centrum z lewicą, Elizabeth Warren - senator z Massachusetts, namawiana do startu już w 2016 r., gwiazda lewego skrzydła Partii Demokratycznej, Bernie Sanders - socjalistyczny senator z Vermont, który zrobił furorę w prawyborach z 2016 r., ale ostatecznie przegrał nominację z Hillary Clinton. Elizabeth Warren i Bernie Sanders usilnie pracują nad strategią wobec Afroamerykanów. To żelazny elektorat Partii Demokratycznej, tyle że kwestie ekonomiczne i klasowe, na które Sanders i Warren kładą nacisk w swoim przekazie, nie budzą w tej grupie takich emocji. To właśnie dzięki czarnoskórym wyborcom Clinton wygrała z Sandersem (oraz dzięki partyjnej wierchuszce, która pilnowała, by ostateczny wynik prawyborów był po ich myśli). Bernie Sanders jest politykiem z największym poparciem w USA, jednak na przeszkodzie może stanąć zaawansowany wiek - w tym roku skończy bowiem 77 lat. Po zakończeniu prawyborów z 2016 r. jego udział w kolejnych wydawał się nierealny, jednak z obozu polityka dochodzą sygnały o daleko idących przygotowaniach do startu (co jednak, podkreślmy, nie oznacza ostatecznej decyzji o starcie). Na tę okoliczność szykuje się Joe Biden, który już teraz stara się profilować przekaz tak, by zaznaczyć swoją odrębność. "Kocham Berniego, ale nie jestem Berniem. Nie uważam, że 500 miliarderów jest przyczyną wszystkich naszych kłopotów" - podkreślał nie tak dawno. Trudno sobie natomiast wyobrazić, jak miałaby wyglądać kampania w przypadku równoczesnego startu Warren i Sandersa. Oboje grają na lewej flance demokratów i mają zbieżne poglądy w 90 proc. Inaczej trochę rozkładają akcenty - Warren specjalizuje się w regulacjach finansowych i prawach kobiet, Sanders natomiast zaangażował się w wiele różnych progresywnych kampanii m.in. na rzecz publicznej opieki zdrowotnej ("Medicare For All"). Z taktycznego punktu widzenia naturalny byłby start jednego z poparciem drugiego: ze względu na wiek raczej Warren z poparciem Sandersa. Jednak senator wciąż może mieć do Warren żal, że w 2016 r. zwlekała z zajęciem stanowiska do samego końca, by ostatecznie poprzeć Hillary Clinton. Innym scenariuszem byłoby namaszczenie przez Sandersa młodszego, lojalnego wobec niego polityka np. czarnoskórego kongresmena z Detroit - Keitha Ellisona. Dodajmy też, że już 6 listopada bieżącego roku odbędą się wybory do Kongresu (tzw. midterm elections), które zadecydują o kształcie amerykańskiej sceny politycznej na kolejne dwa lata. Jeżeli demokraci odbiją z rąk republikanów Senat i/lub Izbę Reprezentantów, zyskają więcej narzędzi, by wykazać się przed elektoratem. Wybory te pokażą też, na ile wzmocniła się lewica wewnątrz Partii Demokratycznej i czy wciąż kontrolują ją sprzymierzeni z wielkim biznesem centryści.