Francuska prasa momentalnie zakochała się w nowej gwieździe polityki. Opisywano, że na fortepianie gra wręcz wybitnie, przypominano, że ożenił się ze swoją nauczycielką ze szkoły średniej - ponad 20 lat starszą. I jeszcze ten styl, ta charyzma - zachwalano. Choć pojawiają się analizy, w których Emmanuel Macron przedstawiany jest jako człowiek spoza establishmentu, trudno o mniej trafną diagnozę. Pochodzący z Amiens 39-letni Macron wychowywał się w rodzinie lekarzy i ukończył prestiżową szkołę administracji państwowej École nationale d'administration. Przez kilka lat pracował jako urzędnik, ale później nawiązał namiętny romans z finansjerą. Jako bankier u Rothschildów stał się milionerem. Do polityki wciągnął go Francois Hollande, również absolwent ENA. Macron w 2012 roku został zastępcą sekretarza generalnego w Pałacu Elizejskim, a dwa lata później ministrem gospodarki. Z rządu odszedł w sierpniu 2016 roku po tym, jak nie udało mu się przeprowadzić probiznesowych zmian w prawie pracy. Już wcześniej założył konkurencyjny wobec socjalistów ruch En Marche!, więc przez krótki czas był członkiem rządu opozycyjnym wobec tego rządu. Dziś En Marche! ma już ponad 200 tysięcy członków, wiece Macrona przyciągają tysiące wyborców, a biznes już zaciera ręce, bo 39-latek ma dla nich same smakołyki. Program Emmanuel Macron wraca do, zdawałoby się, zmurszałej koncepcji trzeciej drogi, a więc porzucenia klasycznego socjaldemokratycznego programu na rzecz wybranych neoliberalnych rozwiązań i dobrych stosunków z przedsiębiorcami. Wyznawcami trzeciej drogi byli m.in. Tony Blair, Gerhard Schroeder, Bill Clinton czy Leszek Miller. Faworyt wyborów - bo chyba tak należy już Macrona przedstawiać - ma ofertę dla wyborców lewicowych i prawicowych, ale przede wszystkim dla korporacji, którym chce obniżyć podatek z 33 proc. do 25 proc. Jednocześnie zamierza Macron wydłużyć czas pracy (obecnie Francuzi pracują 35 godzin tygodniowo), zmniejszyć zasiłki dla bezrobotnych, ale również obniżyć podatek dochodowy dla najmniej zarabiających. Zgodnie z liberalną wizją gospodarki, Macron zapowiada cięcia i to nie byle jakie, bo chce zmniejszyć wydatki publiczne o 60 miliardów euro. Planuje m.in. zlikwidować 120 tys. etatów dla urzędników (Francja to prawdziwe królestwo biurokracji). Żeby jednak nie być posądzonym o dogmatyczny thatcheryzm czy też reaganizm, Macron ma też prospołeczną kiełbasę wyborczą: proponuje np. 500 euro na kulturę dla 18-latków - na kino, teatr czy koncerty. Obiecuje też więcej etatów nauczycielskich i zmniejszenie liczebności klas w dzielnicach biedy - do 12 uczniów. Były bankier doskonale zdaje sobie sprawę, że po zamachach w Paryżu i w Nicei arcyważną sprawą dla Francuzów jest bezpieczeństwo. I dla nich Macron ma propozycję: zwiększenie wydatków na wojsko i policję oraz walka z islamskim radykalizmem. Ten ostatni postulat jest zapewne obliczony na przekonanie części wyborców rozważających oddanie głosu na Marine Le Pen. Nawet jeśli Macron zechce się trochę zbliżyć do Le Pen w antyimigranckiej retoryce - co z niezłym skutkiem zrobił w Holandii Mark Rutte, rywalizując z Geertem Wildersem - to w jednej kwestii Macron i Le Pen z całą pewnością stoją na przeciwstawnych biegunach. Lider En Marche! to polityk zdecydowanie prounijny, a szefowa Frontu Narodowego to Unii zagorzała krytyczka i zwolenniczka zbliżenia z Rosją. Euroentuzjazm Macrona może okazać się problemem, bo jak pokazują badania - choć Francuzi chcą pozostać w UE, to większość z nich nie jest zadowolona z tego, jak funkcjonuje Wspólnota. W odpowiedzi na te nastroje Le Pen proponuje referendum w sprawie opuszczenia UE, natomiast Macron opowiada się za koncepcją Unii różnych prędkości, a więc zacieśnienia współpracy Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii. W sondażowych symulacjach drugiej tury Emmanuel Macron utrzymuje 20-punktową przewagę nad Marine Le Pen, ale wiemy, jak to z tymi sondażami bywa. Wybory prezydenckie we Francji - czytaj więcej na ten temat: Kompromisy Marine Le Pen Benoit Hamon, czyli 750 euro dla każdego