Przypomnijmy to, co najważniejsze: republikanie utrzymali kontrolę nad Senatem, ale demokraci odbili z ich rąk Izbę Reprezentantów. Jednak wybory z 6 listopada mają dużo więcej znaczeń, niż mogłoby się z pozoru wydawać, i o tym będą nasze dzisiejsze wnioski "dzień po". "Zwycięski" Trump Prezydent USA Donald Trump poświęcił wiele tweetów, by podkreślić, jak wielki sukces odniósł on i republikanie. "Niesamowity sukces. Dziękuję wszystkim!" - brzmiał pierwszy z wpisów. "Otrzymałem mnóstwo gratulacji po naszej Wielkiej Wiktorii, również z zagranicy" - cieszył się prezydent. Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, kto wygrał 6 listopada, prezydent służył kolejnymi tweetami. "Do wszystkich ekspertów i gadających głów, które nie uznają świetnych 'midterm elections' w naszym wykonaniu, mam dwa słowa - FAKE NEWS" - oznajmił Trump. Brzmi to oczywiście cokolwiek zabawnie w kontekście utraty Izby Reprezentantów przez Partię Republikańską, jednak Trump w istocie ma powody do zadowolenia, a może nawet i triumfalizmu. Przede wszystkim Partia Republikańska jest dziś jego partią. To on angażuje konserwatywnych wyborców, to on przyciąga na wiece tłumy. Wobec czego nie ma już żadnego odcinania się i grymaszenia ze strony republikańskiej wierchuszki. Pełna symbioza. Republikanie mają dziś twarz Donalda Trumpa, z wszystkim tego konsekwencjami, i z dumą tę twarz prezentują. Po wtóre Trump poświęcił się przede wszystkim walce o utrzymanie Senatu i tam, gdzie jego zaangażowanie było największe - tam republikanie triumfowali. Trump wydatnie pomógł Mike’owi Braunowi i Kevinowi Cramerowi odbić senackie mandaty w, odpowiednio, Indianie i Dakocie Północnej, a także z powodzeniem wsparł Teda Cruza broniącego się w Teksasie przed Beto O’Rourke’iem. Gdy więc Trump tweetuje o "Wielkiej Wiktorii", właśnie te zdarzenia ma na myśli. Co z tą "niebieską falą"? Demokraci liczyli, że po dwóch latach rządów Donalda Trumpa niezadowolenie społeczne będzie tak duże, iż wściekli wyborcy ruszą masowo do urn i wymiotą republikanów z Kongresu. Do teraz trwają zażarte dyskusje amerykańskich ekspertów, czy "niebieska fala" nadeszła czy też nie nadeszła. Tsunami z całą pewnością nie było. Ale faktem jest, że mapa senackich wyborów od początku stawiała ich w niekorzystnej sytuacji (musieliby wygrać 28 z 35 wyborczych batalii, by przejąć kontrolę nad izbą), natomiast w wyborach do Izby Reprezentantów wiele republikańskich mandatów demokraci przejmowali z łatwością, również w tych okręgach, w których w 2016 r. wygrywał Donald Trump. Tyle że nie można tak po prostu zlitować się nad wynikiem demokratów w wyborach do Senatu. Porażki w Indianie, Dakocie Północnej, a także prawdopodobnie na Florydzie to bolesny cios dla partii, zwłaszcza w sytuacji, gdy popularny w Indianie Barack Obama tak mocno zaangażował się w obronę mandatu Joe Donnelly’ego, a Donnelly z kretesem przegrał z faworytem Trumpa. Zwycięstwo w wyborach do Izby Reprezentantów na pewno wzmocni demokratów, ponadto udało im się zmobilizować miliony młodych wyborców, jednak porażki w kluczowych senackich pojedynkach sugerują, że w 2020 roku (wybory prezydenckie i wybory do Kongresu) wszystko będzie możliwe. Trzy strategie demokratów Porażka Joe Donnelly’ego w Indianie wskazuje, że strategia "na republikanina" to niekoniecznie najmądrzejszy pomysł demokratów. Założenie jest proste: w mocno konserwatywnych stanach trzeba obierać pozycje bliskie republikanom. Donnelly opowiadał się za zrealizowaniem prezydenckiej obietnicy budowy muru na granicy z Meksykiem, przeciwko publicznej służbie zdrowia, przeciwko cięciom wydatków na armię, cytował też w wyborczej reklamówce Ronalda Reagana. I przegrał wyraźnie. Powraca więc na łonie demokratów dyskusja o optymalnej strategii na pokonanie republikanów, zwłaszcza w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Przybliżmy je w największym skrócie: - konserwatywny przekaz w konserwatywnych stanach (Donnelly), - mobilizowanie własnej bazy - mniejszości etnicznych, a także klasy średniej i wyższej na obu wybrzeżach; o republikańskich wyborców nie ma co walczyć, szkoda na to środków (tę strategię promuje partyjny establishment). - mocno prosocjalny przekaz nastawiony na odzyskanie klasy robotniczej, bez wyrzekania się proekologicznych przekonań i liberalizmu obyczajowego (lewe skrzydło demokratów). Ta debata z całą pewnością będzie kontynuowana, a jej konkluzję poznamy latem 2020 roku, gdy wyjaśni się, kto będzie kandydatem demokratów w wyborach prezydenckich. Rewolucja kobiet W tegorocznych wyborach do Kongresu kandydowała rekordowa liczba kobiet (261) i rekordowa liczba kobiet do Kongresu się dostała - po przeliczeniu wszystkich głosów w okręgach dowiemy się, ile dokładnie. To nie przypadek, to rewolucja, zapoczątkowana akcją #metoo - cieszą się feministki. Demokraci też się cieszą, bowiem wśród kobiet poparcie dla nich jest znacznie większe niż wśród mężczyzn. Więcej - Ameryka jest politycznie podzielona według klucza płci. Większość mężczyzn głosuje na republikanów, większość kobiet na demokratów. Bunt młodej lewicy Jeśli przy demokratach cały czas jesteśmy, to warto śledzić wewnątrzpartyjną batalię, która za chwilę się rozegra. 78-letnia Nancy Pelosi już szykuje się do roli spikera Izby Reprezentantów, jednak młode, lewicowe skrzydło demokratów, którego symbolem stała się 29-letnia Alexandria Ocasio-Cortez, zamierza wypowiedzieć jej posłuszeństwo. Pelosi jest dla nich symbolem wszystkiego, co złe w Partii Demokratycznej - zarzuca się jej lawiranctwo i zblatowanie partii z bogatymi sponsorami, utożsamia się ją też ze wspomnianą wyżej strategią odcinania się od republikańskich wyborców. Bunt ten jest raczej skazany na niepowodzenie (główny argument? Pelosi jest najlepsza na Kapitolu w pozyskiwaniu funduszy na kampanie wyborcze), jednak ta walka bynajmniej się nie zakończy wraz z wyborem Pelosi na stanowisko spikera, i będzie kontynuowana w prezydenckich prawyborach w 2020 roku. Jak zauważają obserwatorzy, po wyborach wśród demokratycznych kongresmenów będzie tyle samo lewicowców co konserwatystów. Oba skrzydła wciąż będą jednak w mniejszości. Historyczne zwycięstwa My tu gadu-gadu o strategiach, a tymczasem niepostrzeżenie historia podziała się na naszych oczach i to za sprawą - a jakże - kobiet. Koniecznie zatem odnotujmy: Ilhan Omar z Minnesoty i Rashida Tlaib z Michigan zostały pierwszymi w historii muzułmankami wybranymi do Kongresu. Z kolei Sharice Davis z Kansas i Deb Haaland z Nowego Meksyku to pierwsze w historii rdzenne Amerykanki na Kapitolu. Z kolei Stacey Abrams z Georgii miała szansę zostać pierwszą czarnoskórą kobietą na stanowisku gubernatora, jednak przegrała dwoma punktami proc. ze wspieranym przez Donalda Trumpa Brianem Kempem. Zeznania podatkowe Trumpa Przejęcie Izby Reprezentantów przez Partię Demokratyczną będzie miało daleko idące konsekwencje. Warto wyszczególnić jedną z nich, najbardziej drażliwą dla obecnie urzędującego prezydenta USA. W myśl prawa uchwalonego w 1924 r. Kongres ma prawo zbadać zeznania podatkowe każdego z obywateli - również urzędników państwowych. Demokratów aż świerzbią ręce, by zażądać zeznań podatkowych Donalda Trumpa w sytuacji, gdy on za żadne skarby nie chce ich pokazać. Prezydent już zapowiedział, że nie zamierza się zastosować do ewentualnego wezwanie Izby Reprezentantów. "Nic mnie to nie obchodzi. Oni mogą sobie robić, co chcą i ja mogę robić, co chcę" - oznajmił niedawno Trump. Dobre sondaże Tym razem pracownie badań trafnie przewidziały wynik wyborów. Zwycięstwo demokratów w wyborach do Izby Reprezentantów i utrzymanie kontroli nad Senatem przez republikanów wprost wynikało już z przedwyborczych sondaży. Nie było więc kompromitacji pracowni, a co za tym idzie, wynik tak naprawdę nikogo nie zszokował. Nieszczęsny "gerrymandering" Kto rysuje mapę, ten ma władzę - tak można sparafrazować amerykańską politykę. Manipulowanie granicami okręgów wyborczych ("gerrymandering") wciąż wpływa na kształt sceny politycznej za oceanem. Jak zauważa Vox, gdyby demokraci w skali kraju mieli nad republikanami przewagę tylko czterech-pięciu punktów procentowych (a nie ośmiu), to republikanie zachowaliby większość w Izbie Reprezentantów. Ale teraz to demokraci będą w niektórych stanach rysować mapy na kolejne wybory. Z demokracją ma to niewiele wspólnego. Ameryka znów żyje polityką Według nieoficjalnych danych w wyborach do Izby Reprezentantów głosowało 114 milionów Amerykanów - o ponad 30 milionów więcej niż w 2014 roku! Wybór Donalda Trumpa na prezydenta spolaryzował naród i wzmógł zainteresowanie polityką. Zaktywizowali się zarówno republikańscy wyborcy, którzy Trumpa wprost uwielbiają, jak i zwolennicy demokratów, którzy uważają go za ogromne zagrożenie dla przyszłości ich kraju. 2020 rok będzie plebiscytem, jakiego nie widziano tam od dekad.