Kilkanaście miesięcy po ujawnieniu potężnej afery finansowej "Panama Papers" Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych (ICIJ) zaczęło odsłaniać wyniki kolejnego śledztwa. Dziennikarze zaangażowani w dochodzenie mówią o "największym wycieku w historii". W aferę zamieszane są nie tylko wielkie koncerny, ale też celebryci z pierwszych stron gazet i najbardziej wpływowi politycy świata. Przy śledztwie ochrzczonym mianem "Paradise Papers" pracowało ponad 380 dziennikarzy z blisko 100 redakcji na całym świecie. Przeanalizowano łącznie 13,4 mln dokumentów, które pochodzą z 19 oaz podatkowych z lat 1950-2016. Materiały wyciekły z dwóch firm, w tym z kancelarii Appleby na Bermudach. Zdobył je niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung", który następnie wezwał ICIJ, by nadzorowała dochodzenie. "Przeraża skala" Daria Żebrowska-Fresenbet z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności przyznaje, że samo ujawnienie dokumentów nie było zaskoczeniem, bo podobne afery pojawiają się co roku. Przyznaje jednak, że tym razem "przeraża ich skala". - Wydawałoby się, że po tylu skandalach osoby z urzędu, które są opłacane z podatków, będą ostrożniejsze, a przynajmniej sprawdzą, gdzie ich pieniądze są lokowane - mówi w rozmowie z Interią Daria Żebrowska-Fresenbet. - Ma się ochotę powiedzieć: ile jeszcze, ile można? Czy w końcu rządy państw, które blokują inicjatywy mające na celu ukrócić wyprowadzanie podatków, staną po stronie społeczeństw i zaczną je wspierać, żeby zastopować ten proceder? - pyta ekspertka. W ujawnionych dokumentach pojawiają się nazwiska 120 polityków z 50 krajów, którzy są zamieszani w proceder ukrywania pieniędzy w rajach podatkowych, m.in. na Bermudach, Kajmanach, Malcie, Wyspach Dziewiczych, Wyspie Man, wyspie Jersey czy Guernsey. Wicepremier Mateusz Morawiecki dzień po wybuchu finansowego skandalu przyznał, że "LuxLeaks (afera z 2014 roku, która obnażyła praktyki podatkowe Luksemburga - przyp. red.) i Panama Papers było przełomem, ale Paradise Papers może okazać się wstrząsem sejsmicznym, po którym globalna percepcja rajów podatkowych zmieni się na zawsze". Z Księstwa Lancaster na Kajmany i Bermudy Z dokumentów ujawnionych w śledztwie "Paradise Papers" wynika, że około 10 milionów funtów brytyjskiej królowej Elżbiety II trafiło do rajów finansowych na Kajmanach i Bermudach. Inwestycje zostały dokonane za pośrednictwem Księstwa Lancaster, którego majątek jest osobistym dochodem monarchy Wielkiej Brytanii. Pieniądze były inwestowane m.in. w sieć sklepów z alkoholem, która obecnie jest w stanie upadłości oraz w firmę Bright House. Ta ostatnia była w przeszłości ostro krytykowana za wykorzystywanie biednych rodzin. Zajmowała się wypożyczaniem AGD, mebli i sprzętu informatycznego z opcją zakupu. Oskarżano ją jednak o zawyżanie cen i wykorzystywanie twardych technik sprzedaży w stosunku do osób z problemami psychicznymi. "Wszystkie nasze inwestycje są w pełni kontrolowane i zgodne z prawem" - zapewniła po ujawnieniu dokumentów rzeczniczka Księstwa Lancaster. Przyznała, że inwestycje z funduszami za granicą są dokonywane, ale "stanowią tylko 0,3 proc. całej wartości księstwa". Podkreśliła też, że "królowa z własnej woli płaci podatek dochodowy". Elżbieta II rzeczywiście nie musi płacić podatków od dochodów z księstwa, ale robi to dobrowolnie. Ożywioną dyskusję wywołało jednak to, czy brytyjska królowa powinna w ogóle inwestować pieniądze w rajach podatkowych. Monarchini prawdopodobnie nie popełniła żadnego przestępstwa. Na aferze może jednak ucierpieć królewska reputacja. Nie ma co do tego wątpliwości Margaret Hodge, była przewodnicząca komisji rachunków publicznych Izby Gmin. W rozmowie z BBC przyznała, że "w przypadku pieniędzy monarchii trzeba być czystym jak łza". - Nigdy nie wolno nawet zbliżać się do brudnego świata prania pieniędzy, unikania podatków i zarabiania w wątpliwy sposób - zaznaczyła. Książę Karol a ochrona środowiska "Czysty jak łza" w brytyjskiej rodzinie królewskiej prawdopodobnie nie jest też syn Elżbiety II - książę Karol. Według najnowszych doniesień "Guardiana", prywatna posiadłość księcia, czyli Księstwo Kornwalii, 10 lat temu potajemnie zainwestowało 113,5 tys. dolarów w spółkę zarejestrowaną na Bermudach. Była to Sustainable Forestry Managemen Ltd - firma należąca do nieżyjącego już Hugha Van Cutsema, jednego z najbliższych przyjaciół księcia. Spółka zajmowała się zrównoważoną gospodarką leśną i - według doniesień "Guardiana" - miała zarobić na zmianach porozumień klimatycznych, za którymi niedługo po wykupieniu udziałów w firmie zaczął lobbować książę Karol. Decyzja o zakupie akcji przez Księstwo Kornwalii była poufna, a członkowie zarządu spółki, którzy zainwestowali w ziemię, aby uchronić ją przed wylesianiem, przysięgli, że dochowają tajemnicy. Głównym celem firmy było generowanie "atrakcyjnych zysków poprzez inwestycje w światowe lasy tropikalne i subtropikalne" - wynika z dokumentów "Paradise Papers". Jak przypomina "Guardian", książę Walii od lat 80. wygłasza przemówienia i pisze książki o środowisku. W styczniu 2008 roku, kilka miesięcy po nabyciu akcji we wspomnianej firmie przyjaciela, Karol opublikował wideo, w którym wezwał do nowych sposobów ochrony lasów deszczowych. Rok po wykupieniu udziałów w firmie Księstwo Kornwalii sprzedało je za 325 tys. dolarów. Książę Karol miał więc na transakcjach zarobić prawie trzy razy tyle, ile zainwestowano. Ludzie Trumpa i ich interesy z otoczeniem Putina Dokumenty mogą też przysporzyć sporych problemów prezydentowi USA. Ujawniły, że kolejni członkowie gabinetu Donalda Trumpa mieli rosyjskie powiązania. Na pierwszy plan wysuwa się postać Wilbura Rossa, amerykańskiego sekretarza ds. handlu. Śledztwo "Paradise Papers" wykazało, że nawet po objęciu stanowiska w gabinecie Trumpa, Ross zachował udziały w firmie Navigator Holdings, która z kolei zarabia krocie dzięki kontraktowi z rosyjskim koncernem energetycznym Sibur. Spółka Sibur należy m.in. do oligarchy Giennadija Timczenki, przyjaciela Putina, który został objęty sankcjami USA wprowadzonymi tuż po zajęciu przez Rosjan Krymu w 2014 roku. Współwłaścicielem koncernu jest też sam zięć Władimira Putina - Kirył Szamałow. Od 2014 roku Navigator zawarł z Siburem transakcje na kwotę 68 mln dolarów. Jak informuje "The New York Times", Ross ma w Navigatorze 31 proc. udziałów za pośrednictwem szeregu firm wirtualnych, "krzaków" (ang. letterbox-company). Amerykański minister zaprzecza jednak, by jego inwestycje miały jakikolwiek wpływ na sprawowanie urzędu - poinformował niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung". Co więcej, Navigator Holdings prowadzi równocześnie transakcje z PDVSA - państwowym koncernem naftowym Wenezueli, kontrolowanym przez reżim Nicolasa Maduro. Wenezuela została objęta amerykańskimi sankcjami latem tego roku. Facebook i Twitter pod kontrolą Kremla "Paradise Papers" odsłoniło też mechanizmy, zgodnie z którymi na konta Twittera i Facebooka wpłynęły miliony dolarów z Rosji. Inwestycji dokonał Jurij Milner - rosyjski miliarder mieszkający dziś w Dolinie Krzemowej. Milner posiadał w pewnym momencie osiem proc. akcji Facebooka i pięć proc. akcji Twittera. Inwestycji dokonał dzięki środkom uzyskanym m.in. od Gazpromu, państwowego koncernu gazowego Rosji, oraz drugiego co do wielkości rosyjskiego banku VTB - ustalił "The New York Times". Milner po pewnym czasie sprzedał akcje z gigantycznym zyskiem, co zapewniło mu reputację "inwestycyjnego geniusza". W 2015 roku zainwestował pieniądze w fundusz nieruchomości, który częściowo należy do Jareda Kushnera, zięcia prezydenta USA Donalda Trumpa. Wszystkie te powiązania wzbudzają kolejne podejrzenia dotyczące rosyjskich wpływów na politykę USA i przebieg zeszłorocznych wyborów prezydenckich, w których wygrał Donald Trump. Przypadek Madonny i Bono, czyli hipokryzja celebrytów Na liście osób wymienianych w "Paradise Papers" znalazła się również ikona muzyki pop - Madonna. Wykupiła akcje w firmie zaopatrzenia medycznego na Bermudach, zarejestrowanej w 1997 roku i rozwiązanej w 2013 roku. W ujawnionych dokumentach widnieje też wokalista zespołu U2 - Bono. Miał on wykorzystać zarejestrowaną na Malcie w latach 2006-2014 firmę Nude Estates, żeby zainwestować pięć mln funtów w centrum handlowe na Litwie. Maltańska firma zmieniła następnie nazwę na Nude Estates 1 i zarejestrowała się na wyspie Guernsey, gdzie obowiązują niższe podatki. - Bono, który przedstawia siebie jako obrońcę uciśnionych, który walczy z biedą i głodem, sam korzysta z luk prawnych i nadużywa ich po prostu w perfidny sposób. To hipokryzja, nie tylko z jego ze strony, ale również innych celebrytów - uważa Daria Żebrowska-Fresenbet z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności. - To samo dotyczy Madonny, która adoptuje dzieci, ale nie bardzo ją obchodzi, czy maluchy w Zambii albo Zimbabwe chodzą do szkoły, czy nie - dodaje. Ekspertka przypomina, że największe straty z powodu istnienia rajów podatkowych ponoszą najbiedniejsze kraje i ich społeczeństwa. Z podatków opłacane są przecież usługi publiczne: szpitale czy edukacja. - Raje podatkowe to niezbudowane szpitale i drogi w Polsce, we Włoszech, na Słowacji czy w Hiszpanii, (...) to spadek poziomu życia dla 99 procent społeczeństw - podkreślił wicepremier Morawiecki po ujawnieniu "Paradise Papers". Komisja Europejska wyliczyła, że - według najbardziej ostrożnych szacunków - unikanie opodatkowania przez firmy kosztuje rocznie unijnych podatników 50-70 mld euro. Wydłużająca się lista nazwisk Inni wpływowi politycy wymieniani w "Paradise Papers" to m.in. prezydent Kolumbii Juan Manuel Santos, byli premierzy Kanady oraz jeden z najbliższych zaufanych urzędującego obecnie premiera Justina Trudeau. Skandal nie ominął też mistrza świata Formuły 1 - Lewisa Hamiltona. Według "Guardiana", kancelaria Appleby pomagała rajdowcowi i innym klientom w tworzeniu fikcyjnych firm leasingowych, dzięki którym wynajmowali od siebie odrzutowce na Wyspach Dziewiczych, wyspie Guernsey i Wyspie Man. Hamilton miał też unikać opłat za przeloty - loty prywatne widniały w dokumentach jako służbowe. Wszystko to pozwoliło mistrzowi świata zaoszczędzić w sumie 17 mln funtów. Hamilton miał też założyć firmę na Wyspie Man, aby kupić samochód wart 1,7 mln euro. Z dokumentów wynika, że nie zapłacił za niego podatku. Uwikłana w "Paradise Papers" jest też Shakira. Hiszpański dziennik "El Confidencial" ujawnił, że kolumbijska piosenkarka przeniosła prawa muzyczne warte 31,6 milionów euro do swojej firmy zarejestrowanej na Malcie. W dokumentach zapisano ponadto, że jest rezydentką Bahamów, choć tak naprawdę mieszka w Barcelonie. To nie wszystkie nazwiska ludzi uwikłanych w "Paradise Papers". Lista będzie się wydłużać. Z dnia na dzień ujawniane są kolejne szczegóły afery. "Czarna lista" i presja społeczeństwa "Paradise Papers" udowadnia, że państwa nie wyciągnęły daleko idących wniosków z afery "Panama Papers" sprzed ponad roku. Jak zauważa Daria Żebrowska-Fresenbet, mały postęp udało się jednak osiągnąć. - Efektem Panama Papers jest m.in. zmiana stanowiska wielu państw w sprawie stworzenia publicznych rejestrów rzeczywistych właścicieli firm. Polska poparła ten projekt. Chcemy, by powstały takie rejestry, by były one publiczne, by dostęp do nich nic nie kosztował - mówi Daria Żebrowska-Fresenbet. Jak dodaje, najważniejsze jest to, żeby społeczeństwa wywierały presję na swoich przywódców politycznych, by również wspierali podobne inicjatywy. - Należy naciskać na rządy państw, które blokują takie inicjatywy - między innymi na Niemcy i Austrię, żeby zmieniły stanowisko. Tylko wtedy będzie można ruszyć dalej - podkreśla Daria Żebrowska-Fresenbet. - Dzięki publicznym rejestrom rzeczywistych właścicieli firm trudniej będzie skorumpowanym, chciwym, tym, którzy chcą schować pieniądze w rajach podatkowych, ukryć swoją tożsamość za firmami wydmuszkami - przekonuje eksperta z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności. Unijne walka z rajami podatkowymi trwa, ale do zakończenia prac jest jeszcze daleko. Komisja Europejska wezwała w związku z "Paradise Papers", by państwa członkowskie do grudnia porozumiały się w sprawie "czarnej listy" rajów podatkowych. Pozwoliłaby ona wywierać większą presję na finansowe oazy m.in. poprzez sankcje ze strony całej UE.