Jolanta Kamińska, Interia: Kto rozstrzygnie o wyniku w drugiej turze wyborów prezydenckich 2020? Prof. Rafał Chwedoruk: - W największym stopniu skala mobilizacji przez PiS wyborców, którzy stali się źródłem siły tej partii. A więc nie tylko konserwatywnych kulturowo, ale także tych, którzy w ostatnich latach dołączyli do PiS-u głównie ze względu na politykę społeczną i gospodarczą. PiS opanowało niemal do perfekcji umiejętność pogłębiania poparcia w grupach, które były nadreprezentowane w jego elektoracie. Istota tkwi jednak w tym, że choć są to grupy bardzo liczne, to, poza lokalnymi wyjątkami, trudno je zmobilizować, w przeciwieństwie do zamożniejszych mieszkańców wielkich miast. Jednak z analiz po pierwszej turze wyborów wynikało, że metropolie zagłosowały nieco poniżej możliwości. Frekwencja była tam niższa o 2 pkt proc. w porównaniu do wyborów parlamentarnych. Natomiast ostateczny wynik podkręciły wsie, gdzie do wyborów poszło o 640 tys. osób więcej niż jesienią ubiegłego roku. - Właśnie dlatego nie jesteśmy pewni wyniku drugiej tury. Nie ulega jednak wątpliwości, że mobilizacja elektoratu wielkomiejskiego będzie bardzo duża. Choć w pierwszej turze, procent głosujących nie był aż tak wysoki jak w przypadku wyborów parlamentarnych, to jest to jednak wynik uzyskany przy rekordowej frekwencji - wyższej niż w elekcji do Sejmu i Senatu, mimo trwającej pandemii i początku sezonu urlopowego. W pierwszej turze coraz większą popularnością cieszyło się pobieranie zaświadczeń, umożliwiających głosowanie poza miejscem zamieszkania. Stąd w jednej z nadmorskich miejscowości, gdzie wielu Polaków spędzało urlop, frekwencja przekroczyła 100 proc. - Dlatego nie wszystkie wozy strażackie pojechały tam, gdzie projektanci konkursu frekwencyjnego się tego spodziewali. Choć PiS i tak wykazało się sporym sprytem. Walka o wozy, mająca na celu podniesienie frekwencji na wsiach, które statystycznie stawiają na obóz władzy przyniosła efekty. - Oczywiście. Pomysł był bardzo dobry. Zwłaszcza, że wozy, to coś, co służy wszystkim mieszkańcom, bez względu na poglądy. Jeśli tak mają wyglądać motywacje profrekwencyjne, to bardzo dobrze. Po I turze 5 mln wyborców pozostało bez swojego kandydata. Wcześniej postawili oni na: Szymona Hołownię, Krzysztofa Bosaka, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Roberta Biedronia. Jak będą się kształtować przepływy tych wyborców w przypadku Andrzeja Dudy i Rafała Trzaskowskiego? - Większość puli wyborców partyjnych oraz Szymona Hołowni per saldo będzie należała do Rafała Trzaskowskiego. Wynika to po pierwsze ze zdolności koalicyjnych PO. Po drugie znalezienie ewidentnych różnic w poglądach między Szymonem Hołownią a Rafałem Trzaskowskim nie jest proste. Wreszcie także struktura większości tych elektoratów, szczególnie Biedronia czy Hołowni pokazuje, że są to głównie wyborcy z grup, które częściej głosują na partie opozycyjne. Jeśli się wahają to pomiędzy PO a którąś z mniejszych partii. Największą enigmą jest elektorat Bosaka. Jak scharakteryzuje pan te 7 proc. elektoratu, na który chrapkę ma zarówno Duda jak i Trzaskowski? - To stosunkowo młoda grupa wyborców, mająca bardzo różne motywacje. Myśli o świecie zupełnie innymi kategoriami niż elektoraty starsze pokoleniowo. W wymiarze politycznym jest to elektorat antyestabilishmentowy, ale jednocześnie liberalny gospodarczo jak Platforma. Wewnętrznie bardzo różny. Są tam i wyborcy skrajnej prawicy, którym pewnie bliżej będzie do PiS-u, i wyborcy libertariańscy, symbolizowani przez postać Janusza Korwina-Mikke, którym częściej bliżej do PO. Do tej grupy należą także młodzi ludzie, traktujący głosowanie w luźniejszych kategoriach, nie sądzę, aby większość z nich poparła Andrzeja Dudę, chociaż to coś zupełnie nieprzewidywalnego. Wyborcy Konfederacji rzeczywiście będą języczkiem u wagi? - W skali mikro takich języczków będzie wiele. To znaczy, że jeśli jeden z kandydatów zyska niewielką przewagę, będziemy się mogli zastanawiać, który z segmentów zadecydował. Natomiast jeśli ta przewaga będzie większa, najważniejsze okażą się kwestie mobilizacyjne wśród tradycyjnych wyborców i ich najbliższego otoczenia. W skali makro o wyniku rozstrzygnie starszy wyborca ze wsi albo z małego bądź średniego miasta, rzadziej chodzący na wybory, nieufny wobec instytucji publicznych. Jakie są rezerwy prezydenta, jeśli chodzi o przepływ elektoratów? - Trudno te rezerwy wyrazić w liczbach, ale myślę, że one są liczone w setkach tysięcy wyborców. Za rezerwy możemy uznać wszystkich, którzy nie poszli głosować na ścianie wschodniej i w tych województwach byłego zaboru rosyjskiego, gdzie nie ma tradycji masowego uczestnictwa w wyborach. To dotyczy elektoratów w województwach: lubelskim, podlaskim, świętokrzyskim oraz na Mazowszu, poza Warszawą. Biorąc pod uwagę poziom frekwencji i to, że głosujemy bardzo podobnie, jak nasi znajomi - sąsiedzi i rodzina itd. - to ten elektorat bez problemu przeważyłby szalę. Natomiast jest to elektorat, powiedziałbym apolityczny, a nawet antypolityczny i stąd PiS musi stosować bardzo mocne stymulatory, by trzymać się na poziomie poparcia jakie ma. Mobilizacja będzie więc kluczowa. Jakiej spodziewa się pan tym razem frekwencji? - Tu pojawia się pytanie, jak wielu wyborców PiS może jeszcze zmobilizować? To z kolei koreluje z pytaniem o granicę podwyższenia frekwencji w ogóle. Możliwości się skurczyły, dlatego spodziewam się frekwencji minimalnie wyższej. By było inaczej, przy urnach musieliby się pojawić tacy, których nigdy tam nie widziano. I to nie dlatego, że nie mieli jeszcze praw wyborczych, lecz dlatego, że prawie nigdy nie głosowali. Obecnie doszliśmy do takiego poziomu frekwencji, że coraz więcej czynników jest nieprzewidywalnych. Czy podkręcanie kampanijnych emocji i zaostrzenia sporu wpłynie na podniesienie frekwencji? To dobra taktyka obu sztabów? - Raczej tak. Mobilizacja negatywa w wyborach prezydenckich zawsze odgrywała dużą rolę. Natomiast długofalowo patrząc, nie wiem, czy to się opłaca Platformie i w ogóle opozycji. To dotychczasowe podnoszenie emocji do możliwego maksimum, zwykle kończyło się korzystnie dla PiS-u. Można się zastanawiać, czy momentem, w którym PiS stanie realnie przed perspektywą utarty władzy, nie stanie się moment, w którym emocje wygasną i PiS będzie recenzowany chłodnym okiem. Kto pana zdaniem jest dotychczas skuteczniejszy w mobilizowaniu wyborców? - Obie machiny są obecnie na takim poziomie profesjonalizmu, że osiągają swoje maksima, co pokazała pierwsza tura. Duda odniósł sukces, mimo, że ostatnie tygodnie w jego otoczeniu nie należały do udanych - myślę o wolcie Gowina. Z kolei Trzaskowski w zasadzie w dwa dni znokautował wszystkich pozostałych kandydatów opozycyjnych, rywalizujących o podobny elektorat. Sondaże przed pierwszą turą okazały się dość precyzyjne, jeśli popatrzeć na ostateczne wyniki dwóch głównych konkurentów. Obecnie z badań preferencji wyborców wynika, że różnica między kandydatami w drugiej turze może być minimalna. - To prawda, z zastrzeżeniem, że wysoka frekwencja będzie elementem nieprzewidywalnym. Wszystko się może zdarzyć. Choć oczywiście faworytem jest Andrzej Duda. Bez strategicznych błędów jego sztabu, których dotychczas nie dostrzegam, nie widzę możliwości, by przegrał. Co prawda pojawiły się poważne błędy, np. słowa o szczepieniach, ale nie miały one strategicznego charakteru. Tym niemniej, od czasu kiedy to Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska, jest to kampania najbardziej naznaczona niepewnością. Czytaj także: Połączone elektoraty zmieniają rozkład sił