Jolanta Kamińska: Walk Free Foundation raportuje, że w Polsce mamy 181 tys. współczesnych niewolników. Wśród krajów UE wypadamy w tych statystykach najgorzej. Na ile wiarygodne to liczby? Prof. Zbigniew Lasocik z Ośrodka Badań Handlu Ludźmi Uniwersytetu Warszawskiego: - Fundacja operuje szacunkami, bo taka jest natura handlu ludźmi - więcej o nim nie wiemy, niż wiemy. Na świecie istnieje co najmniej kilka prób oszacowania liczby niewolników, akurat ten szacunek - 46 mln niewolników na całym świecie - jest jednym z najbardziej radykalnych. Międzynarodowa Organizacja Pracy kilka lat temu oszacowała tę liczbę na poziomie 21-22 mln niewolników, to o połowę mniej, ale musimy pamiętać, że od tego czasu upłynęło kilka lat. Kiedy jednak spojrzymy na oficjalne statystyki MSWiA liczby są nieporównywalne. W 2014 roku policja zanotowała jedynie 76 przypadków handlu ludźmi. W 2015 roku Krajowe Centrum Interwencyjno-Konsultacyjne dla ofiar handlu ludźmi udzieliło pomocy 229 osobom. - To co wiemy oficjalnie, ma się nijak do tego, co rzeczywiście dzieje się w Polsce czyli: ile osób jest zniewolonych, ile wykorzystywanych, ile staje się ofiarami handlu ludźmi, czy pracy przymusowej. Z jakimi formami zniewolenie współcześnie stykamy się najczęściej? - Głównie jest to wykorzystywanie młodych kobiet i to na potężną skalę, prawie nierozpoznaną. Liczba prowadzonych spraw jest symboliczna. Szacuje się, że wiemy jedynie o kilku procentach ofiar. - Druga bardzo duża grupa, to osoby - cudzoziemcy - wykorzystywane do tzw. pracy przymusowej w rozmaitych formach: na budowach, w rolnictwie, czy fabrykach. Polski rząd nie ma świadomości problemu czy udaje, że on nie istnieje? - Władze centralne świetnie wiedzą, co się dzieje. Mimo to, po zmianie rządu liczba osób zajmujących się problematyką handlu ludźmi w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji została zredukowana. Aktualnie trwają prace nad zmianami w krajowym planie działań przeciwko handlowi ludźmi. Nie wiemy, jak będzie wyglądał, ale w tej sytuacji nie można wykluczyć "amputacji" niektórych elementów tego programu. - Zawsze krytykowaliśmy kolejne ekipy rządzące za to, że nie podejmują dostatecznie zdecydowanych działań. To właśnie za ich brak zostaliśmy rozliczeni przez Walk Free Foundation. Australijczycy wykazali, że wedle zaproponowanych przez nich miar oceny efektywności działań rządu wypadamy fatalnie. Z czym pana zdaniem mamy aktualnie największe problemy? - Najgorzej wypada kwestia, którą roboczo nazywamy efektywnością identyfikacji ofiar handlu ludźmi - czyli do jakiego stopnia instytucje państwowe są w stanie zidentyfikować ofiary handlu ludźmi - to po pierwsze. Po drugie - z poziomu centralnego powinny być prowadzone akcje informacyjne i edukacyjne. - Należy również budować zaufanie ludzi do państwa potrzebne do zaistnienia procesu samoidentyfikacji, by ofiary (głównie cudzoziemcy) nie bały się zgłaszać odpowiednim organom, że są wykorzystywane. Obecnie system kontroli ofiar zbudowany jest na strachu - "ja się boję pójść do władz, ponieważ ci, którzy sprowadzili mnie do Polski nielegalnie, przekonali mnie, że jeśli pójdę do tych władz, to zostanę aresztowany za to, że pracowałem na czarno i zostanę skazany na 15 lat więzienia". Jeżeli to są np. mieszkańcy Wietnamu, to co oni mogą wiedzieć na temat polskiego prawa, skoro nierzadko, nie znają nawet języka. Oni się śmiertelnie boją. - Podobnie Ukraińcy. Jeżeli rolnik, czy budowlaniec zatrudnia obywateli i po kilku tygodniach pracy mówi im, że złożono na nich donos i powinni uciekać, bo inaczej zostaną aresztowani, to oni rzeczywiście to robią, a tymczasem on sam ten donos składa. Z analogicznymi sytuacjami mamy do czynienia w przypadku Polaków wyjeżdżających do pracy za granicę, zwłaszcza na zachód? - Oczywiście. Według raportu Polacy są jedną z narodowości europejskich, które najczęściej padają ofiarami współczesnego niewolnictwa. - Warto jednak zwrócić uwagę, że w Polsce wykorzystywani są cudzoziemcy, bo nie istnieje mechanizm kontroli tzw. łańcucha dostaw. Jeżeli ja zamawiam usługę, to mnie kompletnie nie interesuje, kogo i jak zatrudnia usługodawca. A jeśli ten usługodawca zatrudnia inną firmę, która ma wykonać tę usługę dla mnie, to mnie nie interesuje to do kwadratu. Tymczasem on może zatrudnić pracownika/niewolnika z Korei Płn., co obniża koszty, ale jest sprzeczne ze standardami. Najkrócej mówiąc odbiorca finalnej usługi/towaru, jeśli nie chce, żeby pracowali dla niego niewolnicy musi być odpowiedzialny za to, kogo i jak zatrudniają jego kontrahenci. Może np. poprosić dowolnego dostawcę o raport albo o oświadczenie, że nie zatrudnia pracowników w warunkach niewolniczych. Te kwestie już doczekały się stosownych wytycznych i zaleceń, które w Polsce ciągle są mało znane. A co z instytucjami państwowymi, które z nadania powinny zajmować się tego typu sprawami? - Mamy np. Państwową Inspekcję Pracy, która powinna się tym zajmować, ale nie robi tego jak należy, ponieważ w instytucji tej nie pracuje zbyt wiele osób właściwie przygotowanych do tych zadań. Trzeba przyznać, że PIP wraz ze Strażą Graniczną organizują kontrolę legalności zatrudnienia, ale robią to raz na miesiąc, raz na sześć tygodni. Jaka może być efektywność takiego działania? Nie chodzi mi o to, by "gonić" pokątnie zatrudnionych cudzoziemców, którzy u nas pracują. Chodzi o to, by "gonić" tych, którzy organizują takie zatrudnienie, którzy ich zatrudniają nielegalnie, którzy im nie płacą, zmuszają ich do pracy siedem dni w tygodniu. - Wina, za aktualny stan rzeczy leży zarówno po stronie zarówno rządu, jak i władz samorządowych, organów ścigania, PIP, organizacji zrzeszających pracodawców i nas wszystkich, że się tym nie interesujemy. Dostrzega pan kierunki, które należy obrać, by skuteczniej walczyć ze zjawiskiem współczesnego niewolnictwa? - Temat musi się pojawić w domenie publicznej. Czy pani widziała kiedykolwiek polityka, który by o tym mówił? Nie przypominam sobie. - Ja też nie. Polska musi dostrzec problem handlu ludźmi i pracy przymusowej. Polska dramatycznie potrzebuje instytucji Specjalnego Sprawozdawcy ds. Handlu Ludźmi, który byłby wysoko ulokowanym urzędnikiem państwowym, podobnym do Rzecznika Praw Obywatelskich. Aktualnie takiego, nie mamy. A taka instytucja jest nam potrzebna jak organizmowi krew, ponieważ dostarcza wiedzy poprzez zbieranie i analizowanie danych i przygotowywanie programów oraz ich komentowanie. Taka instytucja bada zmiany zjawiska i sugeruje rozwiązania, jest odpowiedzialna z budowanie świadomości, za motywowanie instytucji państwowych do działania, za rozliczanie ich. Tak to robią Holendrzy, którzy zostali najlepiej ocenieni w raporcie przygotowanym przez Walk Free Foundation.