Jeszcze zanim brytyjskie referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej stało się faktem, w debacie publicznej była mowa o trzech możliwych modelach dalszej współpracy. Najbardziej optymistyczny z punktu widzenia imigrantów zakładał, że pomimo rozwodu z Brukselą, Wielka Brytania pozostanie członkiem Europejskiego Obszaru Gospodarczego i zachowa otwarty rynek dla obywateli UE. Eksperci zwracali jednak uwagę, że przeszkodami w jego realizacji mogą okazać się przepisy zawarte w Traktacie o Unii Europejskiej, mówiące o tym, że państwo członkowskie może wystąpić ze Wspólnoty tylko "całkowicie" oraz krytyka swobodnego przepływu osób artykułowana przez brytyjskich eurosceptyków. Wariant drugi przewidywał podpisanie przez Wielką Brytanię szeregu porozumień bilateralnych, dotyczących m.in. swobody przemieszczania się osób z niektórymi państwami UE. W przypadku tego rozwiązania również pojawiło się wiele wątpliwości, jak choćby ryzyko wybiórczości, na które wiele krajów członkowskich nie wyraziłoby zgody. Poszkodowaną mogłaby okazać się między innymi Polska, w stosunku do której zasada wzajemności by nie zadziałała. Trzecia rozważana opcja sprowadzała się do - w dużej mierze - kompromisowego rozwiązania. Zgodnie z jej przesłaniem Wielka Brytania zastosowałaby wobec obywateli Unii Europejskiej krajowe przepisy imigracyjne oraz wypracowałaby z Brukselą nowe porozumienie określające warunki dostępu Londynu do wspólnego rynku. W praktyce oznaczałoby to jednak otwarcie rynku pracy dla obywateli, na co też niekoniecznie chcieliby ostatecznie przystać Brytyjczycy. Ostry kurs May Dziś już wiadomo, że zakładane wcześniej rozwiązania to w dużej mierze melodia przeszłości. Premier Theresa May stawia sprawę jasno i mówi wprost, że jest gotowa poświęcić brytyjskie członkostwo we wspólnym rynku na rzecz kontrolowania migracji. - W zeszłym roku najbardziej prawdopodobny wydawał się wariant norweski (przystąpienie do Europejskiego Obszaru Gospodarczego), czyli bliskich relacji. Dzisiaj widać, że ten scenariusz jest już dziś nieaktualny, bo Wielka Brytania zmierza w kierunku twardego Brexitu - wyjaśnia w rozmowie z Interią dr Jolanta Szymańska, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - Strona brytyjska obecnie precyzuje swoje oczekiwania, a oficjalną notyfikację złoży w Brukseli najprawdopodobniej ostatniego tygodnia marca. Znamy już jednak warunki brzegowe Brytyjczyków i są one dość ostre. Przede wszystkim dotyczą odzyskania kontroli nad migracją. Wiemy też, że Brytyjczycy wycofują się ze wspólnego rynku, domagając się umowy o wolnym handlu. Nie chcą też, żeby Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej narzucał im swoje decyzje, tylko opowiadają się za suwerennością sądownictwa. Rezygnacja z czterech swobód oznacza, że dążą do istotnego rozluźnienia stosunków z Unią Europejską. Inaczej niż na wstępnie przewidywali eksperci zarówno z Wielkiej Brytanii, jak i innych państw członkowskich - przekonuje. Obywatele UE zakładnikami negocjacji Jeśli zwycięży twarda linia, może się okazać, że wysoką cenę za rozwód Zjednoczonego Królestwa ze Wspólnotą zapłacą obywatele UE mieszkający obecnie w Wielkiej Brytanii. Ich liczba jest szacowana obecnie na około 3,3 mln osób, z czego najliczniejszą grupę - sięgającą około miliona osób - stanowią Polacy. Dotychczasowe unijne prawo nakazywało traktować ich jednakowo. Jak będzie wyglądało to w przyszłości, zadecyduje ostateczny wynik negocjacji prowadzonych pomiędzy Londynem a Brukselą. Mimo że obydwie strony zapewniają, że zależy im na wypracowaniu w tej sprawie kompromisu, ostatnia decyzja brytyjskiego parlamentu zwiększa ryzyko, że staną się obywatelami drugiej kategorii. Gwarancji co do tego, że pula przysługujących im przywilejów zostanie zachowana, już nie ma. - Parlament postanowił nie tworzyć ograniczeń dla mandatu rządu w zakresie negocjacji dotyczących warunków wyjścia ze Wspólnoty, co nie znaczy, że prawa obywateli UE, którzy będą chcieli pozostać na Wyspach, zostaną ograniczone, natomiast gwarancji co do tego nie ma. To sprawia, że mogą czuć się zagrożeni, bo ich status może stać się przedmiotem negocjacji - argumentuje dr Szymańska. - Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w trakcie prowadzonych rozmów ich prawa zostaną zachowane i będą mogli pozostać na Wyspach. Wysyłany przez Londyn sygnał jest jednak niejednoznaczny, dlatego niepewność wzrasta - zaznacza nasza rozmówczyni. Benefity i zasiłki, czyli o co toczy się gra Dowodów na to, że obywatele UE mają o co walczyć, daleko szukać nie trzeba. Brytyjski rząd oferuje cały wachlarz benefitów i zasiłków, dzięki którym daje szansę potrzebującym. Z wsparcia mogą korzystać osoby bezrobotne, szukające pracy, osiągające niskie dochody ze stosunku pracy, opiekujące się dziećmi, emerytowane, sprawujące opiekę nad innymi osobami, chore i niepełnosprawne. Polacy mieszkający na Wyspach mogą między innymi skorzystać z zapomóg na dzieci. Na pierwsze dziecko rząd brytyjski wypłaca 20,30 funtów, czyli około 102 złotych tygodniowo, a na każde kolejne - około 13,40 funtów, czyli około 64 zł tygodniowo. Rodzina z dwójką dzieci w ciągu miesiąca dostaje około 680 zł. Polacy pobierają też zasiłki na dzieci mieszkające w Polsce, co jest zgodne z prawem brytyjskim. Rodzicom przysługuje również brytyjskie becikowe, które sięga kwoty około 2,5 tysiąca złotych. Ale to tylko część świadczeń socjalnych. Matki i ojcowie mogą liczyć też na kupony, za które można kupić między innymi mleko, owoce, czy leki dla dzieci. Popularny jest także dodatek mieszkaniowy, który wynosi od 240 (ponad 1,2 tys. zł) do 400 funtów (ponad 2 tys. zł). Z kolei po zasiłek dla bezrobotnych, którego kwota sięga około 71,70 funtów, w 2014 roku sięgnęło 29 tys. Polaków. Jeśli popatrzymy na te dane nieco szerzej, to zyskamy znacznie pełniejszy obraz sytuacji. W 2014 roku z różnego rodzaju ulg i zasiłków skorzystało w sumie 5,3 mln osób, spośród których 395 tys. stanowią obcokrajowcy. 130 tys. osób korzystających z zapomogi to obywatele Unii Europejskiej. W konsekwencji ostatnich decyzji brytyjskiego parlamentu dostęp do wszystkich przywilejów stoi pod znakiem zapytania. Co z zasadą wzajemności? Jeśli w praktyce zastosowany zostałby wariant współpracy zakładający zawarcie porozumień bilateralnych dotyczących przepływu osób, to o ile na tym rozwiązaniu mogłaby skorzystać na przykład Hiszpania, w której przebywa obecnie wielu obywateli brytyjskich, wobec Polski mogłyby się już pojawić problemy. Dr Szymańska studzi emocje i wskazuje, że zasada wzajemności działałaby w odniesieniu do całej Unii Europejskiej. - Obecnie wszystko wskazuje na to, że nie będzie wzajemności w rozmowach bilateralnych, czyli nasi obywatele-wasi obywatele, tylko status Brytyjczyków będzie zestawiany ze statusem obywateli Wspólnoty. Takie podejście sprawi, że nie będzie różnicy pomiędzy Polakami a Hiszpanami - uzasadnia. - Brytyjczycy też chcą zachować prawa swoich obywateli, którzy mieszkają w Europie, dlatego dzięki tak rozumianej zasadzie wzajemności prawa Polaków czy innych obywateli UE, którzy przebywają na Wyspach, również powinny zostać zachowane. Przynajmniej takie wnioski wypływają z dotychczasowych wypowiedzi europejskich liderów, w tym również brytyjskich - dodaje. Kontrola i bardziej selektywny system Dowodem na to, że imigranci na Wyspach są potrzebni i przyczyniają się pozytywnie do rozwoju brytyjskiej gospodarki są też wskaźniki ekonomiczne. - Poziom bezrobocia w Wielkiej Brytanii jest bardzo niski, w związku tym nie ma racjonalnego powodu, żeby przynajmniej te osoby, które tam pracują, miały nagle wracać. Myślę, że pragmatyka zadecyduje o tym, że przynajmniej prawa obywateli, którzy już tam przebywają, zostaną zachowane. To oczywiście też będzie przedmiotem negocjacji. Rząd brytyjski nie chciał zamykać tej kwestii przed ich rozpoczęciem, bo jest to jakiś argument i warto zawsze go mieć po swojej stronie - argumentuje nasza rozmówczyni. - Kondycja brytyjskiej gospodarki wskazuje na to, że Brytyjczycy będą potrzebowali imigrantów z Unii Europejskiej, w związku z tym na pewno nie będą dążyli do tego, żeby w ogóle zahamować ich napływ. Z pewnością jednak będą chcieli nad tym procesem panować i sondują możliwości bardziej selektywnego systemu. Mówiąc wprost, chcą kontrolować, jacy migranci będą do nich napływać - precyzuje. Nowi i mniej wykwalifikowani imigranci, którzy będą chcieli przyjechać do Wielkiej Brytanii, mogą zostać potraktowani bardziej restrykcyjnie. - Brytyjczycy na pewno chcieliby wprowadzić ograniczenia, co do liczby imigrantów i stymulować migrację wysoko wykwalifikowanych pracowników, bo to jest w ich interesie; zwłaszcza, jeśli obecny potencjał i skala się utrzyma. O kształcie ostatecznych umów zadecydują jednak wyniki negocjacji - dodaje dr Szymańska. Będą deportacje? "Wykluczałabym najgorszy scenariusz" Czy zatem może dojść do deportacji? - Teoretycznie wykluczone nic nie jest, ale studziłabym emocje i raczej wykluczałabym najgorszy scenariusz, bo nie ma ku niemu racjonalnych przesłanek. Gospodarka brytyjska po prostu potrzebuje rąk do pracy - uspokaja ekspertka. Dopytywana, czy restrykcje mogą objąć benefity socjalne, wskazuje, że one także będą przedmiotem negocjacji. - W tym przypadku też będzie działała zasada wzajemności, czyli należy się spodziewać, że jeżeli będą ograniczane prawa socjalne Europejczyków, którzy tam są, to analogicznie zostaną ograniczone świadczenia Brytyjczyków, którzy przykładowo mieszkają obecnie w Hiszpanii - precyzuje. Wpływ na to, jakimi prawami będą cieszyć się ostatecznie imigranci mieszkający na Wyspach, ma bardzo wiele czynników. Polski rząd, który postrzega Wielką Brytanią jako strategicznego partnera i opowiada się za tak zwanym miękkim Brexitem, z pewnością będzie lobbował za tym, żeby wobec naszych obywateli zastosowano najlepsze rozwiązania. Zdania w sprawie tego, jak miałby konkretnie wyglądać rozwód Londynu z Brukselą, są jednak podzielone. Za twardą linią w rozmowach opowiadają się między innymi Włochy, czy Francja. Dr Szymańska zwraca uwagę, że debata w sprawie Brexitu będzie prowadzona równolegle z dyskusją na temat przyszłości Unii Europejskiej. - Pod uwagę brane są różne scenariusze, które w odmienny sposób mogą odbić się na umowie w sprawie Brexitu, dlatego trudno dzisiaj przesądzać o jej ostatecznym kształcie - punktuje. Polacy przeciwko karaniu Brytyjczyków Kluczową rolę będą również odgrywać wyniki wyborczych rozdań, których w najbliższych miesiącach będziemy świadkami. W kwietniu i w maju prezydenta będą wybierać Francuzi, z kolei na jesień zaplanowane zostały wybory do niemieckiego Bundestagu. - Wszystko wskazuje na to, że w obu państwach wygrają partie głównego nurtu, ale wykluczyć nie można żadnej opcji. Jeśli na przykład we Francji wybory prezydenckie wygrałaby kandydatka Frontu Narodowego, diametralnie zmieni to sytuację i taką ewentualność też trzeba brać pod uwagę - argumentuje doktor Szymańska. - Jeśli z kolei - patrząc na dzisiejsze sondaże - w Niemczech wygrałaby Martin Schulz, a we Francji Emanuelle Macron, to scenariusz twardszego stanowiska Unii Europejskiej w negocjacjach z Brytyjczykami staje bardziej prawdopodobny. Polska z pewnością stoi na stanowisku, że nie trzeba karać Brytyjczyków za wyjście z UE, podobnie jak Węgrzy czy Irlandczycy, którzy chcą bliskich relacji. Między państwami członkowskimi nie ma zgodności w sprawie Brexitu i to będzie w najbliższym czasie przedmiotem dyskusji - dodaje. Zdaniem naszej rozmówczyni, w kwietniu najprawdopodobniej zostanie zwołany nadzwyczajny unijny szczyt, na którym państwa zaczną określać strategiczne wytyczne, które unijni liderzy przedstawią w rozmowach z Londynem. Osiągnięcie kompromisu może w praktyce okazać się bardzo trudne, a czas nie jest w tym przypadku sprzymierzeńcem. - Zręby mandatu negocjacyjnego muszą zostać wypracowane, a wszystkim - nie tylko Brytyjczykom - zależy na tym, żeby rozmowy rozpoczęły się możliwie jak najszybciej i nie były niepotrzebnie przedłużane. W 2019 r. negocjacje powinny zostać zakończone. Jest to rok, na który przypada zmiana kadencji w unijnych instytucjach, w tym czasie powinny być też finalizowane prace nad nowymi wieloletnimi ramami finansowymi UE. Nie jest wykluczone, że Brytyjczycy będą jednocześnie prowadzić negocjacje o wyjściu, jak i nad kształtem nowego porozumienia w sprawie przyszłych relacji po Brexicie - puentuje. *** Podpis pod tzw. ustawą brexitową złożyła już królowa Elżbieta. To oznacza, że pierwszy etap legislacyjny dobiegł końca, decyzja parlamentu staje się prawem i rząd Theresy May może wszcząć procedurę wyjścia z Unii Europejskiej. Według oczekiwań, odbędzie się to drogą pisemną i nastąpi pod koniec miesiąca - po nieformalnym szczycie, jaki zaplanowano z okazji 60. rocznicy podpisania Traktatu Rzymskiego, kładącego podwaliny pod budowę Unii Europejskiej. Negocjacje wyjściowe potrwają dwa lata. Dopiero po tym okresie Wielka Brytania będzie mogła nawiązać nowe kontakty handlowe ze Wspólnotą.