Po brytyjskim referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię rozgorzała burzliwa dyskusja na temat tego, wedle jakich zasad owo wyjście miałoby się odbywać. Ostatni wyrok Wysokiego Trybunału w tej sprawie wysoce rozczarował premier Theresę May, która pierwotnie nie zamierzała w ogóle zwracać się w tej sprawie ani do Izby Gmin, ani do Izby lordów. W jej opinii zarówno czerwcowy plebiscyt, jak i obowiązujące prerogatywy ministerialne stanowiły wystarczającą podstawę do podjęcia działania. Dziś już wiadomo, że zajęcie stanowiska przez brytyjski parlament jest konieczne. Warunek konieczny wyjścia Wielkiej Brytanii z UE Z ramienia Parlamentu Europejskiego podmiotem odpowiedzialnym za Brexit jest Komisja Spraw Konstytucyjnych (AFCO), której przewodniczy polska europosłanka, reprezentująca Platformę Obywatelską, prof. Danuta Hübner. - Komisja konstytucyjna ma obowiązek śledzenia całego procesu, bo jako <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-parlament-europejski,gsbi,37" title="Parlament Europejski" target="_blank">Parlament Europejski</a> co prawda nie jesteśmy zaangażowani w negocjacje, ale na koniec musimy je zatwierdzić - wyjaśnia. - Jesteśmy zatem odpowiedzialni za przygotowanie stanowiska Parlamentu Europejskiego, sporządzenie oceny prowadzonych negocjacji oraz zatwierdzenie całego procesu. Bez wspomnianego zatwierdzenia nie może być mowy o wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej - dodaje. Opinie w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty są wyraźnie podzielone, i to nie tylko w gronie obserwatorów międzynarodowych, ale także na samych Wyspach. Swoimi niepokojami dzielą się otwarcie między innymi przedstawiciele Irlandii Północnej, Szkocji czy Gibraltaru. - Oni się po prostu obawiają, że Wielka Brytania nie będzie respektowała w negocjacjach z Unią Europejską interesów administracji zdecentralizowanych, które w referendum głosowały zupełnie inaczej. Odmienne stanowisko w sprawie Brexitu zaprezentował też Gibraltar, gdzie 94 procent ludności głosowało za pozostaniem w Unii Europejskiej - przekonuje profesor Danuta Hübner. Szkoci i Irlandczycy gotowi na każdą ewentualność W Szkocji można zaobserwować podobny trend. - Szkoci już teraz przygotowują prawo stanowiące podstawę i umożliwiające rozpisanie nowego referendum, jeśli chodzi o wyjście z Wielkiej Brytanii, żeby być gotowym na każdą ewentualność. Swoich lęków - związanych między innymi ze współpracą transgraniczną, ale nie tylko - nie kryją także przedstawiciele irlandzkiej administracji publicznej, którzy przyjeżdżają do Brukseli na rozmowy - dodaje europosłanka. Dużą aktywność Brytyjczyków sprowokował również ostatni wyrok Wysokiego Trybunału. Powołano nawet specjalną komisję ds. Brexitu, szereg różnych działań podjęli również lordowie. Zdaniem prof. Danuty Hübner sytuacja jest obecnie na tyle złożona, że nie można wykluczyć żadnej ewentualności, z rozpisaniem nowego plebiscytu włącznie. - Sprawa Brexitu nieustannie się komplikuje. Cały czas trwa debata na temat tego, czy w trakcie negocjacji i po uruchomieniu art. 50 można zmienić zdanie. Prawnicy są w tej kwestii podzieleni, ale ja zawsze twierdziłam, że jeśli w zakresie prawa europejskiego coś jest niezakazane, to oznacza, że jest to dozwolone. W związku z tym z żadnego zapisu wprost nie wynika, że nie można się wycofać - uzasadnia. "Brexit może mieć potworne konsekwencje" Nie zmienia to jednak faktu, że taka opcja może okazać się w praktyce dla przeciwników Brexitu bardzo ryzykowna, bo sprawa mogłaby się otrzeć o Trybunał Sprawiedliwości i tam zostać zaskarżona. Europosłanka wskazuje również na inne niebezpieczeństwa bezpośrednio związane z wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. - Cały proces trwać będzie bardzo długo i po jakimś czasie może nastąpić swojego rodzaju "zmęczenie" Brexitem. Mamy do czynienia z obszarem do tej pory nieprzećwiczonym i nieprzetestowanym, dlatego wypowiedzi różnych ekspertów w dziedzinie prawa na temat interpretacji art. 50 są bardzo rozbieżne. Temat od strony politycznej jest bardzo trudny, bo niepewność w danej kwestii jest zastępowana kolejną niepewnością - wyjaśnia ekspertka. - Dlatego po pierwsze możemy zacząć wykazywać zmęczenie tematem, a po drugie coraz bardziej traktować go jako kolejną sprawę do załatwienia. Skoro są już ludzie, którzy będą to negocjować z ramienia Parlamentu Europejskiego oraz Komisji Europejskiej, to już nie trzeba się nad tym wszystkim zastanawiać. Tymczasem prawda jest taka, że Brexit i cały związany z nim proces może mieć potworne konsekwencje - przestrzega. "Dla City wyjście Wlk. Brytaniii z UE oznaczałoby samobójstwo" Ryzyko może być tym większe, że w Wielkiej Brytanii zwraca się uwagę głównie na aspekt polityczny, a dopiero później zaczyna się dostrzegać zagrożenia ekonomiczne. - W Wielkiej Brytanii wciąż popularne są opinie wskazujące na to, że pomimo iż wyniki referendum spowodowały tąpnięcie na giełdach, to po jakimś czasie i tak wszystko wróciło do normy, na starą trajektorię. Podobne założenia czyni się względem perspektywy długookresowej. Tymczasem rzeczywistość może okazać się zupełnie inna. Rozmontowywanie czegoś, co montowało się przez 43 lata, oznacza niewyobrażalne kłopoty. Myślę, że dla City Brexit oznaczałby samobójstwo i oni zrobią wszystko, żeby do niego ostatecznie nie doszło - przekonuje europosłanka. - W jakimś momencie City zacznie działać, bo dla sektora finansowego to jest strasznie trudne wyzwanie. Szczególnie, że banki myślą w perspektywie dwóch czy trzech lat. Jeżeli Wielka Brytania miałaby brutalnie wyjść za dwa lata z rynku wewnętrznego i zerwać różnego typu powiązania związane choćby z Unią Celną, to banki powinny się już dziś do tego przygotowywać i są różne sygnały świadczące o tym, że już to robią i myślą, gdzie się poprzesuwać, bo nie mogą pozostać w takiej dużej niepewności - dodaje. Profesor Hübner dopytywana o zakulisowe rozmowy w Brukseli i różne możliwości wyjścia z powstałego impasu wskazuje, że obecnie wszystko jest w rękach Wielkiej Brytanii, ale jest bardzo mało prawdopodobne, żeby <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-sad-najwyzszy,gsbi,28" title="Sąd Najwyższy" target="_blank">Sąd Najwyższy</a> zmienił stanowisko Wysokiego Trybunału, który przebadał wszystko od strony prawnej. - Sąd Najwyższy nie może podejmować decyzji politycznej, tylko taką, która jest oparta o prawo. Sędziowie musieli też sprawdzić, że parlament brytyjski jednak musi uczestniczyć w procesie uruchomienia art. 50. - argumentuje. "Pójścia w stronę nowych wyborów nie można wykluczyć" To oznacza, że parlamentarzyści muszą zagłosować w tej sprawie, co rodzi kolejne wątpliwości. - W Wielkiej Brytanii nie ma żadnej tradycji, czy żadnego zapisu wskazującego na to, że członek parlamentu brytyjskiego jest zobowiązany wynikami referendum doradczego, dlatego oni są wolni jako politycy. Pytanie dotyczy jednak tego, czy rzeczywiście na coś takiego się zdecydują, czy raczej pójdą w stronę nowych wyborów, czego też nie można wykluczyć - dodaje. Ekspertka zwraca również uwagę na złożoność całego procesu. - Z jednej strony problemem jest samo wyjście z towarzystwa 28 państw, ale równie ważne jest też określenie, dokąd idziemy dalej i jaką formę współpracy będziemy praktykować. Dostępnych mamy pięć modeli, do których dodaliśmy teraz szósty, czyli umowę stowarzyszeniową z Ukrainą. Trudno mi sobie jednak wyobrazić, żeby to miało wyglądać tak, jak w przypadku Ukrainy, która wypracowała warunki ekonomicznego i politycznego partnerstwa. Brytyjczycy nieustannie podkreślają, że nie chcą niczego, co już jest, tylko domagają się dla siebie specjalnego modelu - wyjaśnia. Największą przeszkodą w negocjacjach może się jednak okazać brak świadomości, czym wyjście z Unii Europejskiej w praktyce jest. - Wielu Brytyjczyków myśli, że mogą opuścić Unię Europejską, ale pozostać w rynku wewnętrznym. Dlatego rozmowy są tak bardzo trudne, bo cieniem na nich kładzie się brak świadomości tego, czym jest samo członkostwo we Wspólnocie. Jeżeli rzeczywiście będą chcieli pozostać w rynku wewnętrznym, to będą musieli przyjąć wszystko to, od czego chcieli wyjść, czyli wszystkie normy i standardy. Nie mówiąc już o tym, że jakakolwiek formuła korzystania z rynku wewnętrznego wiąże się z kontrybucją do budżetu - wskazuje europosłanka. "Szokujący brak świadomości tego, jaką puszkę Pandory się otwiera" - Referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty pokazało, jak ograniczona jest znajomość Unii Europejskiej na Wyspach; także wśród polityków, którzy składali w związku z Brexitem fałszywe obietnice. Brak świadomości tego, jaką puszkę Pandory się otwiera, jest naprawdę szokująca. Mimo całej miłości i szacunku do Brytyjczyków, trzeba jednak powiedzieć, że negocjacje łatwe nie będą. Z drugiej strony, żeby nie wiem, jak chcieli nas podzielić, potrzebna będzie też duża dawka jednomyślności w tych negocjacjach i to próbowanie dzielenia może tylko wydłużyć rozmowy. Brexit oznacza zatem cały okropny proces, co do którego wiemy, że lepiej, żeby się nie odbywał. W tej kwestii nie mamy żadnych wątpliwości; bo oni będą mniejsi i my będziemy mniejsi i to w każdym sensie - przekonuje. O szczegółach współpracy będzie można jednak rozmawiać dopiero wówczas, gdy Wielka Brytania będzie państwem trzecim, czyli musi z Unii Europejskiej wyjść, żeby móc zawrzeć umowę o przyszłym partnerstwie. Z tego punktu widzenia kluczowy będzie okres przejściowy, kiedy to trzeba będzie zawrzeć bardzo wiele różnego rodzaju umów i porozumień. Mimo wielu rodzących się wątpliwości, profesor Hübner patrzy w przyszłość z nadzieją. - Głęboko wierzę, że w komisjach czy w radach siedzą wybitni eksperci, którzy odpowiednio to wszystko przygotują, bo samo wyjście byłoby stosunkowo łatwe. O wiele większym wyzwaniem może okazać się wypracowanie dalszej współpracy. Wdaliśmy się w szalenie trudną sytuację. W świetle obecnych faktów całkiem realnym wydaje się scenariusz, że rozpisane zostanie nowe referendum - puentuje ekspertka.