Zaskakujący wynik przeprowadzonego w czerwcu na Wyspach plebiscytu stał się nie tylko koronnym dowodem nieskuteczności sondaży, którym dotąd ślepo dawaliśmy wiarę, ale unaocznił także kruchość rozwiązań, na jakich oparliśmy nasze bezpieczeństwo, a w szerszej perspektywie przyszłość, której kamieniem węgielnym i bezpośrednim gwarantem miała być unijna integracja. Jeśli do tej wystarczająco złożonej już europejskiej układanki dołożymy jeszcze kryzys migracyjny, którego żaden z krajów członkowskich nie miał w planach, ani nie uwzględniał w rachubach, to rzeczywistość zaczyna rysować się w szarych, by nie rzec czarnych barwach. Wszystko to, co było dotychczas względnie pewne, stanęło pod znakiem zapytania i co najgorsze bardzo możliwe, że szybko nie doczeka się odpowiedzi. "Nikt nie jest pewny, jak będzie wyglądać przyszłość UE" - Unijny budżet na przyszły rok jest przegłosowany, ale nie wiadomo, jak będzie wyglądać realizacja związanych z nim zadań i inwestycji. Problem jest jednak znacznie szerszy. Nikt nie jest pewny tego, jak będzie wyglądać nie tylko rozwój, ale i przyszłość Unii Europejskiej po 2019 roku. Na razie karty są rozdane, europosłowie zostali wybrani, komisarze mianowani. Co będzie potem, czyli po wyborach do Parlamentu Europejskiego, nie wiemy - wskazuje europosłanka Lidia Joanna Geringer de Oedenberg. Wcześniej zaproponowane i z góry założone scenariusze na przyszłość błyskawicznie zrewidowała brutalna rzeczywistość. - Unijny budżet był dzielony wcześniej zupełnie inaczej, bo w 2013 roku nie było kryzysu związanego z migrantami. Teraz ewidentnie widać, że kraje członkowskie nie chcą dać pieniędzy od siebie, żeby rozwiązać ten problem. Tymczasem wszyscy mają oczekiwania, że Unia Europejska jakoś sobie z tym poradzi, tylko to samo się nie zrobi. Środki trzeba wyciągnąć z budżetu, który już został uchwalony - wskazuje europosłanka. Szantaż Turcji i perfidna gra na czas Najważniejszy i kluczowy z punktu widzenia geopolityki sojusznik Unii - Ankara - wykorzystał moment i zaczął niebezpiecznie grać na czas. - Najlepsze rozwiązanie zakładało tworzenie obozów dla imigrantów poza państwami członkowskimi, na przykład w Tunezji czy w Turcji i tam osoby, które rzeczywiście są uchodźcami, mogłyby się ubiegać o odpowiedni status i zostać przyjęte przez dany kraj. By jednak plan się powiódł, potrzebne są miliardy złotych, a te obiecaliśmy Turcji, która zaczęła Unię Europejską wprost szantażować - wyjaśnia eurodeputowana. Przekaz formułowany ze strony Ankary był prosty: jeśli nie dacie pieniędzy, to my nie będziemy tych ludzi u siebie trzymać. Pole manewru dla Wspólnoty jest w tym wypadku bardzo mocno ograniczone. - Do wyboru jest albo ruch bezwizowy dla 60 milionów Turków, albo przyjęcie 2 milionów migrantów, którzy są w Turcji. Zatem to są bardzo ciężkie decyzje - wyjaśnia Lidia Joanna Geringer de Oedenberg. "Jedyny kraj, który chce wejść do UE. Pozostali raczej chcieliby nas wysadzić" Wystarczająco trudną sytuację dodatkowo komplikują też ostatnie wydarzenia, których areną stałą się Turcja. - Turcja jest mocno zniecierpliwiona czekaniem w przedsionku Unii Europejskiej, chociaż wiemy, że ma oficjalny status kandydata od wielu lat. W ostatnim czasie doszło tam też do próby zamachu stanu i szeregu nieakceptowalnych z punktu widzenia europejskich demokracji sytuacji, ale lepiej mieć w Turcji przyjaciela niż wroga - argumentuje europosłanka. - Zresztą to jest jedyny z tej części świata kraj, który chce wstąpić do Wspólnoty. Pozostali raczej chcieliby nas wysadzić, przynajmniej jeśli chodzi o Syrię, zatem to są bardzo delikatne kwestie, gdzie duża doza dyplomacji pozwala utrzymać status quo, żeby to się nie zmieniało w złą stronę - dodaje. Równie trudne i często bardzo niewygodne pytania pojawiły się w kontekście Brexitu i uruchamianej w związku z nim procedury wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Lidia Joanna Geringer de Oedenberg przekonuje, że prowadzone w tej sprawie negocjacje do łatwych z pewności należeć nie będą. - Oczywiście zastanawiamy się, jak ten problem w przyszłości zostanie rozwiązany i mamy mieszane uczucia, co do tego, czy Brytyjczycy mają prawo wpływać na naszą przyszłość - wyjaśnia. "Brytyjczycy często się wycofywali i psuli nam rozwiązanie" - Mamy w Parlamencie Europejskim Brytyjczyków, którzy są pełnoprawnymi europosłami, wybranymi na pełną kadencję, ale oni zawsze różnili się w poglądach, jeśli chodzi o integrację europejską; bez względu na to, czy opowiadali się za wyjściem, czy pozostaniem w Unii Europejskiej. Inne spojrzenie mieli też na przepisy, bo w Wielkiej Brytanii zupełnie odmienne konstruowane jest prawo. Nawet jak już wypracowaliśmy jakieś rozwiązanie, które podobało im się na tyle, że kompromis był blisko, to na ostatnim etapie rozmów jednak się wycofywali i psuli nam rozwiązanie, bo negocjowaliśmy "do spodu" - dodaje. W świetle obecnych faktów perspektywa współpracy na przyszłość na linii Unia Europejska-Wielka Brytania wydaje się mocno wątpliwa. Pomysłów na wyjście z powstałego impasu - przynajmniej jak na razie - rozpaczliwie brakuje wszystkim, nawet Brytyjczykom, którzy temat sami wywołali. - Nie mamy obecnie żadnych rozwiązań, ani nawet podstaw do tego, żeby dyskusję na ten temat rozpoczynać, bo żadne oficjalne pismo w sprawie Brexitu nie wpłynęło ani do Parlamentu Europejskiego, ani do Komisji Europejskiej. To mniej więcej tak, jakbyśmy zaczęli rozmawiać o UFO, bo akurat gazety o nim napisały - argumentuje europosłanka Lidia Joanna Geringer de Oedenberg. Kurs na Brexit, czyli sposób na największy polityczny kapitał - Nikt nie przypuszczał, że to wszystko naprawdę się wydarzy. Co więcej, sami zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej byli zaskoczeni obrotem sytuacji, bo Brexit byłem tematem na kampanię, przede wszystkim wzmacniającym popularność. Dowodem na słuszność tej tezy jest sam Nigel Farage, który nieustannie domagając się opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię, budował swój kapitał polityczny. Zaczął nawet ścigać premiera Davida Camerona, bo poparcie dla UKIP-u (Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa) wzrosło niemalże do tego poziomu, jaki osiągali konserwatyści - przekonuje eurodeputowana. - Ostatecznie w tym wyścigu poległ, bo jego partia w zasadzie przestała istnieć. Na przedostatniej sesji pobiło się dwóch posłów i trzeba było wzywać karetkę. Zatem obecnie zbyt ciekawie to nie wygląda, skoro trzeba się wręcz bić o przywództwo - dodaje. Wyraźny rozdźwięk w podejściu do scenariusza zakładającego rychłe wyjście z "klubu 28" przez Wielką Brytanią był dostrzegalny także na Wyspach. Krytycznych uwag nie szczędziła między innymi Szkocja oraz Irlandia Północna. - Tam jest mnóstwo projektów rozpoczętych za unijne pieniądze i lokalne społeczności liczą na to, że te fundusze będą do nich wpływać. Oni doskonale wiedzą i widzą, co się działo, jak Wspólnota im pomagała, dlatego opowiadały się za pozostaniem w Unii Europejskiej - argumentuje Lidia Joanna Geringer de Oedenberg. Brtytyjczycy przestaną się dokładać do unijnego budżetu? Dziś nie jest wcale tak do końca pewne, czy Brytyjczycy będą się dokładać do budżetu unijnego przez najbliższe dwa lata. - Sami zadajemy sobie to pytanie. Jest przewidziana rewizja w połowie budżetu, żeby móc go zaadoptować. Nie można go jednak zwiększyć, bo zwykle takiej opcji nie ma. Za to niejednokrotnie dochodzi do przesuwania środków w różnych liniach - wyjaśnia ekspertka.- Często jest tak, że pieniądze dla danego kraju nie są przyznawane albo pewne inwestycje nie mogą być realizowane, dlatego wracają do budżetu konkretnego kraju. Wywalczyliśmy elastyczność pomiędzy budżetowymi liniami, ale wcześniej tego nie było. Obecnie, w zależności od wielkości składki, pieniądze są cofane do krajów członkowskich i to zawsze jest przyjemna niespodzianka na koniec roku, że się znajdzie jakiś miliard czy dwa miliardy - dodaje. Pułapka Brexitu. Pozostałe kraje UE zapłacą więcej? Ekspertka dopytywana, czy możliwa jest opcja zakładająca, że po Brexicie pozostałe kraje zapłacą więcej, takiego scenariusza nie wyklucza. - My o tym mówimy, ale pozostałe kraje tematu unikają. W korytarzowo-kuluarowych rozmowach zakładamy, że od momentu złożenia w marcu przez premier Theresę May stosownego dokumentu, proces wychodzenia z Unii Europejskiej zajmie dwa lata i rozłoży się na cały okres, aż końca kadencji Parlamentu Europejskiego, żeby za bardzo nie mieszać. Wszystkie wynagrodzenia brytyjskich europosłów są wypłacane z budżetu unijnego, zatem odpowiednia składka musi też go zasilać - zaznacza. Jednocześnie nie ukrywa, że wątpliwości się pojawiają i dotyczą nawet sfery języka. - Zanim Brytyjczyków w Unii Europejskiej nie było, językiem przewodnim był francuski, dlatego żartujemy, że w obecnej sytuacji angielski powinien zniknąć - puentuje z uśmiechem nasza rozmówczyni.