Początki sporu o Kuryle, archipelag ponad trzydziestu wysp wulkanicznych na Pacyfiku o powierzchni ponad dziesięciu tysięcy metrów kwadratowych, sięgają jeszcze XVII wieku. Wówczas, obok Japonii i Rosji, pretensje do wysp zgłaszały również... Niderlandy. Na jakiej podstawie? W 1643 roku żeglarz i kartograf Martin Gerritz de Vries naniósł Kuryle na mapy, co wystarczyło władzom republiki Zjednoczonych Prowincji do wysunięcia roszczeń. Konkretna i faktyczna rozgrywka o Wyspy Kurylskie rozpoczęła się w ostatnich latach XVIII wieku. Wtedy to jeden z gubernatorów wschodnich rubieży Imperium Rosyjskie rozciągnął carskie panowanie nad wyspami, jednak zaskakująco nie potwierdzone formalnie przez Katarzynę II. Japończycy nie czekali, aż Petersburg zadiustuje protokolarne niedopatrzenie i w 1799 roku wprowadzili na wyspy Iturup i Kunaszyr załogi wojskowe. Układ z 1855 roku potwierdzał stan faktyczny - wyspy leżące na północ od Kunaszyr należały do Rosji, reszta była w japońskim władaniu. Dwadzieścia lat później Rosja odstąpiła Japonii cały archipelag aż do wybrzeży Kamczatki, w zamian za pełnię władzy nad wyspę Sachalin, której południowa część była pod japońską administracją. Kolejna zmiana stanu faktycznego na Kurylach miała miejsce po II wojnie światowej. Józef Stalin, na mocy porozumienia z aliantami w Jałcie, zobowiązał się do zaatakowania sprzymierzonej z Niemcami Japonii. Sowieci zwlekali z atakiem, a gdy wreszcie uderzyli na leżącą już na łopatkach Japonię, nie zatrzymali się nawet po podpisaniu bezwarunkowej kapitulacji przez Tokio. Powód? Nie zdążyli zająć całych Kuryli. Stalin nie chciał przegapić okazji i kazał nacierać dalej nie zwracając uwagi na jakieś tam układy. Armia Czerwona potrzebowała w sumie dodatkowych trzech dni, by zaanektować cały archipelag. Warto to wspomnieć o losie ponad siedemnastu tysięcy Japończyków, których Sowieci swoim zwyczajem wysiedlili z wysp i zesłali do katorżniczej pracy w głąb kontynentalnej Rosji. Wciąż bez układu pokojowego po II wojnie światowej W 1951 roku, w czasie międzynarodowej konferencji w San Francisco, będąca jednym z przegranych II wojny światowej Japonia oficjalnie zrzekła się praw do Wysp Kurylskich. Jednocześnie pojawił się problem z interpretacją geograficznego pojęcia Kuryli. Tokio uważało bowiem, że do archipelagu nie należą tak zwane Terytoria Północne, czyli południowe wyspy Iturup, Kunaszyr, Szykotan i grupa wysepek Habomai. Wersja japońska de facto oznaczała przywrócenie granicy z roku 1855. Inaczej na sprawę patrzył Kreml, dla którego Terytoria Północne to... Kuryle Południowe. Sowieci mieli dodatkowy i jednocześnie decydujący atut, w postaci garnizonów wojskowych na spornych terenach. W efekcie sporu o Kuryle Japonia i Związek Sowiecki, a obecnie Rosja, wciąż nie podpisały układu pokojowego po II wojnie światowej. Konflikt trwa do dziś, a Japonia w swych roszczeniach wspierana jest przez Stany Zjednoczone i Parlament Europejski. Amerykanie zresztą wprost powiedzieli, że Rosjanie okupują japońskie wyspy archipelagu. Ostatnia dekada początkowo przyniosła wzrost napięcia na linii Tokio-Moskwa. Wszystko zaczęło się od ambiwalentnego gestu prezydenta Władimira Putina, który w 2006 roku zadeklarował chęć oddania Japonii wysp Szykotan i Habomai. Z racji tego, że wyspy te stanowią zaledwie sześć procent spornego terytoriom, Tokio zdecydowanie odrzuciło propozycję i zażądało zwrotu całego Terytorium Północnego. Co więcej, w 2009 roku japońska Izba Reprezentantów w uchwale określiła sporne terytorium mianem "integralnej części Japonii". W odpowiedzi ówczesny rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew zakomunikował premierowi Taro Aso, że decyzja japońskiego parlamentu "nie sprzyja atmosferze wzajemnego zaufania". Rok później Miedwiediew odwiedził wyspę Kunaszyr, będąc tym samym pierwszym rosyjskim przywódca wizytującym sporne terytorium. Trudno było o bardziej wymowny gest dyplomatyczny. Tymczasem dziś relacje japońsko-rosyjskie są najlepsze od wielu lat. Skąd ta zmiana? Obecny premier Shinzo Abe zamierza doprowadzić do zbliżenia Tokio i Moskwy. W tym celu na przestrzeni kilku lat spotkał się z Putinem już kilkunastokrotnie - ostatni raz w grudniu zeszłego roku w Japonii. Podjęte wówczas decyzje dotyczyły głównie gospodarki, ale nie wykluczono jednak podjęcia rozmów dotyczących sporów granicznych. Co ważne zaakcentowania, w dążeniu do polepszenia relacji z Rosją, Abe nie deprymują nawet takie wydarzenia, jak rozmieszczenie przez Kreml systemów rakietowych na spornych wyspach Iturup i Kunaszyr. Choć szef japońskiego rządu określił wydarzenie mianem "godnego pożałowanie", to jednak nie zmienił linii. Pod koniec kwietnia Abe ma ponownie spotkać się z Putinem, tym razem w Moskwie, a przedmiotem rozmów mają być Kuryle. Jak sugerują japońskie i rosyjskie media, być może konflikt terytorialny da się zażegnać poprzez wspólne gospodarcze przedsięwzięcia na spornych wyspach. Dodatkowo, Abe chce załatwić także inne interesy i gra przeciwko Chinom, których zbliżenie z Rosją mogłoby mieć niekorzystne skutki dla japońskiej pozycji na Dalekim Wschodzie. Co na to Ameryka? Jak na politykę Japonii reaguje obecnie jej największy sojusznik, czyli Stany Zjednoczone? Amerykanie jeszcze pod koniec kadencji Baracka Obamy zaczęli mocno zabiegać o życzliwość Tokio. Politykę kontynuuje administracja Donalda Trumpa. Powód? Biały Dom ma poważne interesy na Dalekim Wschodzie, gdzie ściera się z chińską potęgą gospodarczą oraz północnokoreańskim zagrożeniem nuklearnym. Japonia jest silnym i wiarygodnym partnerem dla Waszyngtonu, który - za kadencji Trumpa - zmienił politykę wobec Rosji. "Prezydent Trump rozumie japońską politykę wobec Rosji, by poprzez dialog z Putinem rozwiązać spory terytorialne" - zapewnił Abu po spotkaniu z nowym amerykańskim prezydentem Czy jednak zbliżenie na linii Tokio-Moskwa jest rzeczywiście na rękę Waszyngtonowi? Putinowi sprawnie udało się już wyjąć Amerykanom jednego sojusznika, jakim bez wątpienia była Turcja. Czy za cenę kilku strategicznie położonych i prawdopodobnie bogatych w złoża wysepek, rosyjski prezydent odbije Waszyngtonowi Japonię? Byłby to precedens w historii Rosji, która dobrowolnie nie zwykła zrzekać się raz zajętych przez siebie terenów. Zresztą zaznaczył to wyraźnie Putin, mówiąc w wywiadzie dla agencji prasowej Bloomberg, że "Rosja nie handluje terytoriami". Tym samym to Abu musi sobie zadać pytanie czy zbliżenie z Kremlem i w konsekwencji osłabienie więzi z Białym Domem byłoby korzystne dla Japonii? Bez wątpienia jest ono korzystne dla pogrążonej w kryzysie Rosji. Ale co Moskwa jest w stanie zaoferować Tokio, jeśli nie zwrot wysp? Odpowiedzi na te pytania poznamy pewnie w kwietniu, gdy Abu wróci z Rosji. Sytuacja jest bez wątpienia rozwojowa, bo przecież administracja Trumpa nie będzie patrzeć na manewry Putina i skomplikowaną grę Japonii z założonymi rękami.