Polsko-ukraiński spór o historię wszedł w nową fazę po tym, jak minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski sporządził listę ukraińskich polityków i urzędników, którym odmówiono zakazu wjazdu do Polski. Nasz kraj wcześniej nie stosował aż tak surowych środków wobec sąsiada, który - trzeba to przyznać - również zaprezentował twarde stanowisko, na przykład w kwestii ekshumacji polskich grobów na Ukrainie w odpowiedzi na niszczenie pomników UPA w Polsce. Skąd bierze się zaognienie stosunków na linii Warszawa - Kijów? Czy rozliczenie ludobójstwa na Wołyniu jest istotą tego sporu? - To problem dotyczący tożsamości narodowej i pamięci historycznej obu krajów - mówi Adam Balcer w rozmowie z Interią. - Kwestia Wołynia jest tylko jednym z elementów tego problemu, natomiast polska strona uczyniła z Wołynia jedyny element. Uważamy, że właściwie tylko rozliczenie tej zbrodni jest problemem we wzajemnych relacjach. Tymczasem w Polsce mamy do czynienia z przeważającym bezkrytycznym stosunkiem do Kresów, traktowanych jako fundament polskiej tożsamości narodowej. Symbolem jest mapa Polski wisząca od niedawna na polskich lotniskach łącząca III RP i II RP, rozciągająca się od Odry do Zbrucza. Można żartobliwie mówić o Polsce jako krainie Oz. Afirmacja Kresów jako polskich jest ściśle powiązana ze wzrostem w Polsce nacjonalizmu o charakterze etnicznym, co pokazują zresztą badania opinii publicznej, na przykład amerykańskiego ośrodka Pew Research Center. Na Ukrainie również mamy wzrost nacjonalizmu, ale on ma bardziej charakter obywatelski, zorientowany na państwo. Jako przykład można podać fakt, że kilka tygodni temu rosyjskie służby zabiły Aminę Okujewą, Czeczenkę noszącą chustkę i walczącą w szeregach ukraińskiej armii. Hołd jako ukraińskiej bohaterce oddał jej premier Ukrainy Wołodymyr Hrojsman, praktykujący Żyd. To wszystko bardzo trudno wyobrazić sobie w Polsce - w ten sposób ekspert tłumaczy nasilające się nieporozumienia Warszawy i Kijowa. Według Balcera polski nacjonalizm etniczny powoduje trudności w zrozumieniu przeszłości. - Polakom trudno jest zrozumieć siebie samych i mieć narrację historyczną, która pozwalałaby na zrozumienie własnych dziejów - wyjaśnia. - Problem polega na tym, że u szczytu potęgi unii polsko-litewskiej etniczni Polacy stanowili jedynie około 35 procent populacji, zamieszkiwali na jedynie 20 procentach terytorium państwa. Stopniowo stali się natomiast w połowie XVII wieku dominującą warstwą w elitach I Rzeczpospolitej. Polską tożsamość nurtują od wieków wewnętrzne napięcia. Zdecydowana większość Polaków mieszkała w regionach gdzie mniejszości etniczne nie były liczne. Jednak Polacy stanowiący zdecydowaną mniejszość w regionach wschodnich Rzeczpospolitej, byli wyraźnie nad reprezentowani w elitach intelektualnych i politycznych. Podobnie sytuacja dotyczyła struktury religijnej polskiej elity. W jej ramach rzymscy katolicy byli zdecydowani nad-reprezentowani w porównaniu z składem wyznaniowym reszty polskiego społeczeństwa. - Aż do czasów drugiej wojny światowej znaczną część mieszkańców Polski stanowili nie-Polacy - przypomina Balcer. - Dopiero wtedy Polska stała się jednym z najbardziej jednolitych etnicznie państw w Europie co stanowiła zerwanie z jej wielowiekową przeszłością. W efekcie obecnie następuje "sztuczny" proces polonizacji wieloetnicznej przeszłości, która objawia się przede wszystkim w "kresysentymentalizmie". Tak jak francuski historyk Daniel Beauvois wymyślił pojęcie "nostalgieria", czyli francuskiej idyllicznej nostalgii za Algierią, w Polsce mamy zjawisko idealizacji Kresów, gdzie wszyscy żyli zgodnie i wspaniale pod polskim przywództwem. W polskiej opowieści o Kresach nie ma mowy o polskiej kolonizacji, ale tylko o polskiej misji cywilizacyjnej. Chociaż procesy kolonizacyjne na świecie były bardzo różne, u nas jednak reaguje się na kwestię elementów kolonialnych polskiej obecności na Wschodzie gwałtownym zaprzeczeniem, kojarząc je na wyrost i automatycznie z niewolnictwem i okrutnym wyzyskiem - twierdzi ekspert. "Mocny syndrom martyrologiczny" Różne rodzaje nacjonalizmów to nie jedyne zjawisko, które dzieli oba narody. - Polska i Ukraina mają bardzo mocny syndrom martyrologiczny, w wyobrażeniach nasze narody wiele wycierpiały i uznają się za niewinne ofiary, ale jednocześnie są to narody heroiczne. Natomiast jeżeli spojrzymy w statystyki, to w XX wieku naliczymy zdecydowanie więcej ofiar ukraińskich niż polskich. Dla wielu Polaków taka informacja jest jako odkrycie Ameryki, ale taka jest prawda - akcentuje Balcer. Politolog zaznacza, że to nie jedyne błędne wyobrażenie Polaków o Ukraińcach. - Denerwujemy się, gdy Ukraina nazwa ulice imieniem Stepana Bandery. To może być informacja szokująca dla przeciętnego Polaka, któremu wmawia się niesłusznie, że Bandera to Hitler albo Stalin, ale na Ukrainie, na ponad 50 tysięcy zmienionych nazw ulic w ramach dekomunizacji, tylko trzydzieści cztery nazwano imieniem Bandery! Na Ukrainie dzieje się mnóstwo ciekawych i pozytywnych rzeczy, związanych z ich historią i tożsamością narodową, ale relacje z nich w Polsce się nie przebijają. Chodzi mi na przykład o stosunek do roli Rosji w dziejach kraju, historii relacji Kozaków i Tatarów, wreszcie zbliżające się gigantyczne obchody roku 1918 i rocznicy powstania Ukraińskiej Republiki Ludowej. We wzajemnych relacjach to po polskiej stronie jest większy problem, gdyż to na Ukrainie jest znacznie większa sympatia względem Polaków, niż na odwrót. Oni naprawdę nas lubią. Choć, niestety wkrótce może się to zmienić - ocenia. - Wielu Polaków nie dostrzega nacjonalizmu u siebie. Weźmy na przykład uchwałę sejmową dotyczącą Narodowych Sił Zbrojnych przyjętą przez aklamację. Przecież program tej organizacji zakładał budowę klerykalnej i autorytarnej Polski dla Polaków. Tymczasem polski Sejm afirmuje Narodowe Siły Zbrojne, a jednocześnie chcemy pouczać Ukraińców w kwestii Ukraińskiej Powstańczej Armii. Nie zapominając o jej zbrodniach, warto także przypomnieć, że przeszła ona ewolucję w stronę akceptacji demokracji. Była zawsze organizacją świecką, zaś w jej szeregach walczyli liczni nie-Ukraińcy. Podobna sytuacja jest z apologetycznym stosunkiem w Polsce do Romana Dmowskiego, którego w odróżnieniu od Piłsudskiego należy uznać za zdeklarowanego ksenofoba nienawidzącego Ukraińców. Polscy politycy chcą nieustanie dawać lekcję Ukraińcom w sprawie ich pamięci historycznej. Ich politycy natomiast nam takich lekcji nie dają - zauważa Balcer. Problemy nawarstwiają również niekonsekwentni polscy politycy. - Jeszcze w październiku na łamach "Rzeczpospolitej" minister Waszczykowski przekonywał, że Ukraina to strategiczny partner Polski. Dziś blokuje ukraińskim urzędnikom wjazd do Polski - przypomina Balcer. Politolog sięga również do wywiadu udzielonego przez polskiego ministra spraw zagranicznych rosyjskiemu dziennikowi "Kommiersant", w którym Waszczykowski "niemal nie zająknął się na temat rosyjskiej polityki historycznej, która dla Polski powinna być o wiele bardziej niepokojąca, niż ukraińska. Co więcej, na łamach tej gazety pouczał Ukraińców". "Zachwiana hierarchia odczytywania zagrożeń" To woda na młyn Rosjan, którzy są żywo zainteresowani popsuciem relacji Warszawy i Kijowa. - Dla Kremla to znakomite informacje, że mamy konflikt z Ukrainą. To jednak nie jest tak, że to są wyniki rosyjskich prowokacji. Rosjanie pracują już nad tym co istnieje, a polski internet jest o wiele bardziej ukrainofobiczny niż ukraiński internet polonofobiczny, co się niedługo może zmienić - mówi Balcer. Rozmówca Interii ma interesujące spostrzeżenie na temat stosunku Polaków do Ukrainy i Rosji. - Polacy mają zachwianą hierarchię odczytywania zagrożeń. Jeżeli spojrzymy na media publiczne czy prywatne media prorządowe, to można odnieść - na podstawie czasu antenowego i artykułów - wrażenie, że największymi problemami Polski są: muzułmanie, Niemcy, banderyzacja Ukrainy i dopiero na kolejnym miejscu Rosja. Moim zdaniem proporcje powinny być zdecydowanie inne. Z Rosją jednoznacznie na pierwszym miejscu - zauważa. - Dlaczego tak jest? Być może wpływ na to ma specyficzny polski stosunek do Rosji: poczucie wyższości, połączone jednak z lękiem przenikającym się z szacunkiem. Przecież Rosja to atomowa potęga, a Polska przez trzysta lat była faktycznie rosyjskim protektoratem albo częścią Rosji. To powoduje, że Polacy o wiele łatwiej - używając ukraińskiej nomenklatury - "kozaczą" do słabszej Ukrainy, ponieważ mamy większe poczucie wyższości i nie ma elementu szacunku, który mamy właśnie w stosunku do Rosji. Także renesans Romana Dmowskiego musi mieć wpływ na Polaków. Warto przypomnieć, że Dmowski traktował Niemców i Ukraińców jako głównych wrogów, zaś Rosjan jako mniejsze zło, a nawet sojuszników. W efekcie Ukraina stała się dla nas łatwym "chłopakiem do bicia". Tymczasem przekonanie, że Ukraińcy są pod presją Rosji i w efekcie nie mają wyjścia i muszą zaakceptować nasz punkt widzenia, okazało się błędne i przynosi efekt odwrotny od zamierzonego, wzmacniając ukraiński upór. Ten upór jeszcze bardziej nakręca naszą elitę, która chciałaby, by Ukraina "stanęła w prawdzie". A ona nie chce "stanąć w prawdzie" - mówi Balcer. Nie oznacza to, że winna za popsucie relacji jest wyłącznie Polska. - Po pierwsze, osoba taka jak Wołodymyr Wjatrowycz, apologeta UPA, nie powinna być szefem ukraińskiego IPN, bo na tym stanowisku potrzebna jest inna wrażliwość wobec Polski. Po drugie, Ukraińcy powinni przyznać, że choć UPA walczyła o niepodległość i ma zasługi w walce z Sowietami i Niemcami, to jednocześnie dokonała także zbrodni na Polakach, z których część należy uznać za ludobójstwo - komentuje politolog. "Konflikt się odrobinę wyciszy" Czy planowana wizyta prezydenta Andrzeja Dudy na Ukrainie poprawi mocno nadszarpnięte kontakty? Balcer w to wątpi. - Możemy się spodziewać pewnego uspokojenia relacji. Konflikt się odrobinę wyciszy, ale na takiej samej zasadzie, jak zmniejszenia ognia pod garnkiem. To jest - jak mówiłem wcześniej - problem strukturalny, wpisany bardzo mocno w kwestie tożsamościowe obu narodów. Trudno będzie znaleźć porozumienie. Obawiam się, że trudne relacje przełożą się na stosunek wobec Ukraińców pracujących w Polsce i mogą skutkować atakami fizycznymi. Tutaj też mamy być może trudny do zrozumienia dla Polaków paradoks: przyjeżdżają do nas młodzi ludzie głównie z Ukrainy zachodniej i centralnej, gdzie Bandera i UPA cieszą się popularnością i są pozytywnie odbierane. A jednocześnie to właśnie te regiony w całej Ukrainie są najmocniej propolskie - mówi. - Jak rozwiązać dzisiejszy konflikt? Wzlecieć do góry jak dronem i dostrzec szerszą perspektywę czyli szanse dotyczące współpracy ekonomicznej i wojskowej między oboma krajami oraz wspólne strategiczne zagrożenia ze strony Rosji - podsumowuje Balcer. - Powinniśmy też do Ukraińców podchodzić w sposób partnerski. Wiele naszych zachowań wobec Ukrainy antropolog kulturowy określiłby jako działania o charakterze postkolonialnym. To będzie niepopularne co powiem, ale moim zdaniem to po stronie polskiej istnieje większy problem, by rozpocząć prawdziwy dialog na zasadzie partnerskiej - twierdzi. - Gdyby nie konflikt na tle historycznym, nasze relacje byłyby z pewnością znacznie lepsze . Jednak historia jest także tak ważna, gdyż w Polsce polityka historyczna ma obecnie ogromne znaczenie. Tymczasem na Ukrainie jest inaczej. Polityka historyczna jest ważna, ale nie aż tak, zwłaszcza dla rządzącej elity, która czasami nawet krytykuje się za indyferentność w sprawie polityki historycznej. Niestety, dzisiaj istnieją między Polską i Ukrainą w dużym stopniu dwa paralelne światy i dwa monologi. Jeżeli obie strony okopią się na trwale na takich pozycjach, to dyskusja nie będzie miała większego sensu - kończy.