Środa, 12 lipca. Sejm przegłosował ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i ustroju sądów powszechnych. Nagle, w nocy, pojawia się nowy projekt o Sądzie Najwyższym. Zaskoczenie. Przecież zaraz miały zacząć się sejmowe wakacje. Krytyka płynie szerokim strumieniem ze strony polityków opozycji, sędziów, adwokatów, prawniczych autorytetów. W niedzielę KOD i opozycja organizują manifestację pod Sejmem, ale nie różni się ona niczym od tych, które odbywały się wcześniej. Za to wieczorem przed Sądem Najwyższym jest inaczej. Plac Krasińskich skąpany w blasku świec, które przynieśli ze sobą protestujący. Jest podniośle, poruszająco. Po weekendzie decyzja: Sejm zajmie się ustawą od razu. Do końca tygodnia, w skandalicznej atmosferze, parlament przepycha projekt. Coraz więcej ludzi dołącza się do protestów. Są przed Sejmem, Pałacem Prezydenckim. Każdego dnia przed Sądem Najwyższym gromadzi się tłum ze świecami. Słychać fortepian, artyści odczytują fragmenty konstytucji. Poza stolicą ludzie też przychodzą pod sądy. Światło w całym kraju Pomysł z "łańcuchem światła" wyszedł od sędziów ze stowarzyszenia Iustitia. Wydarzenie rozkręciła Akcja Demokracja, organizacja, która ma już niemałe doświadczenie w tego typu działaniach. Formalnie tworzy ją grupa siedmiu osób, ale do poszczególnych akcji mobilizują całe rzesze, którzy podobnie jak oni chcą się "jednoczyć na rzecz lepszego, bardziej sprawiedliwego społeczeństwa". Działają od prawie dwóch lat. Głośno zrobiło się o nich w zimie, przy okazji walki przeciwko CETA. - Estetyka "łańcuchów światła" nie atakowała nikogo brutalną agitacją polityczną. Nie było Schetyny, nie było Petru, tylko lokalni liderzy. Nikomu nie mówiliśmy na jaką partię ma głosować, jakie poglądy ma wyznawać, jak ma żyć, tylko podkreślaliśmy, że jesteśmy we wspólnej sprawie. Powstało coś autentycznego, z czym ludzie mogli się utożsamić. To zagrało w całej Polsce, bo był model, który można było powielić - mówi Interii Bogumił Kolmasiak z Akcji Demokracja. Od początku wyznaczono jasne reguły: bez partyjnych emblematów, pokojowo, w zadumie. Codziennie o tej samej porze. Świece nie zgasną przez kolejne dni. "Spacerowicze" wychodzą z internetu Akcja Demokracja wyprowadziła na ulice wielu miast tysiące ludzi. Wśród nich pojawiają się też oni. W środku lata, na "spacery" wychodzą młodzi ludzie. Pokolenie dwudziesto-trzydziestolatków. Centrum dowodzenia znajduje się na portalach społecznościowych. Na Facebooku poruszenie. Pojawiają się coraz to nowe grupy, wydarzenia. Ludzie relacjonują na bieżąco, dzielą się wrażeniami. Przybywa zdjęć. Skoro znajomi byli, to inni też muszą. Sami są zszokowani skalą i tempem wydarzeń. Spontanicznie, niemal na ulicy, zawiązują się nowe inicjatywy. "Idziemy do Jarka" Kilkoro znajomych z Warszawy, bez namysłu, skrzykuje się w nocy z piątku na sobotę, po tym jak ustawę o SN przyjął Senat. Pada hasło: w ramach protestu "idziemy do Jarka na Żoliborz". - Być może to jest trochę niekonwencjonalne, ale chcieliśmy żeby Jarosław Kaczyński usłyszał na własne uszy głos suwerena. Odpaliliśmy wydarzenie na Facebooku, rano się budzimy, a tam kilkadziesiąt osób, za chwilę kilkaset, a popołudniu już kilka tysięcy - mówi Artur Sierawski, jeden z inicjatorów akcji. Tak powstała inicjatywa "Młodzi 2017". "Jesteśmy młodymi ludźmi. Urodziliśmy się po 1989 roku. Nie znamy Polski niedemokratycznej" - przedstawiają się we wpisie zachęcającym do przyłączenia się do nich. Wcześniej, w gronie znajomych, chodzili na demonstracje, coś tam działali - ale jak mówi Sierawski - dopiero teraz poczuli, że jest ich więcej. - Nie myśleliśmy, że to się tak rozwinie. Zostaliśmy zasypani mailami, pytaniami od ludzi z całej Polski o to, jak można do nas dołączyć, jak nas wesprzeć - opowiada. Impuls, który uruchomił lawinę Tym, co się dzieje w ostatnich dniach, zaskoczony jest też Bartosz Mindewicz, pomysłodawca protestu "3xVeto - Pod Pałacem Prezydenckim bez partyjnych liderów". Po udziale w jednym z protestów ma mieszane uczucia. - Z jednej strony mega pozytywne, że tyle osób zrozumiało, że mogą mieć na coś wpływ i wyszło na ulice. Ale z drugiej strony, w niedalekiej odległości stały nagłośnienia dwóch dużych organizacji i - zamiast łączyć siły - jedni zagłuszali drugich. Ze sceny często padały słowa o wtrącaniu kogoś do więzienia, wyzwiska. Wydaje mi się, że ludzi mieli tego dosyć - opowiada. Mieszane uczucia wzbudziły też partie opozycyjne, które próbowały budować kapitał polityczny, co - jak mówi Mindewicz - niekoniecznie miało związek z ideą, dla której ludzie wyszli z domów. - KOD organizował manifestację, ale wpuszczał na scenę wszystkich polityków opozycji. Ludzie spod Pałacu Prezydenckiego po chwili przechodzili pod Sejm, bo nie mogli już słuchać tego, co mówili na scenie - relacjonuje. Swoimi przemyśleniami podzielił się ze znajomymi na Facebooku. Okazało się, że nie on jeden odniósł takie wrażenie. Pod wpływem impulsu założył wydarzenie i machina ruszyła. - Odzew przerósł moje najśmielsze oczekiwania i jednocześnie naładował energią, utwierdził w przekonaniu, że warto to robić - podkreśla. W ciągu kilku godzin utworzyła się grupa organizacyjna, przyłączyli się członkowie NGO-sów, ktoś inny pomógł z formalną organizacją. Rozwieszono kilkadziesiąt tysięcy plakatów. Włączyli się artyści. Dwa weta nie kończą sprawy W poniedziałek, 24 lipca, prezydent Andrzej Duda ogłasza, że zawetuje dwie ustawy: o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Liczy, że w ten sposób ostudzi emocje. Protestujący wiadomość z Pałacu Prezydenckiego przyjmują z ulgą, ale niemal od razu zdają sobie sprawę, że to nie koniec. Przecież jest jeszcze ustawa o ustroju sądów powszechnych. Wieczorem domagają się jeszcze jednego weta. Bartosz Mindewicz nie odwołuje protestu. "Zróbmy to z werwą, ale bez sucharów. Nie straszmy prezydenta więzieniem, nie wyśmiewajmy go od Adrianów i nie przywołujemy niskiego wzrostu Kaczyńskiego" - apeluje. Ze sceny o języku używanym w debacie publicznej opowiada pisarz i publicysta Jacek Dehnel. Szymon Hołownia apeluje o takie dyskutowanie, po którym obie strony będą w stanie wypić razem herbatę. Potem czas na #muzykędlademokracji. Występują artyści, m.in. Maciej Maleńczuk czy Gaba Kulka. Atmosfera rzeczywiście trochę się rozluźnia. W kolejnych dniach manifestacje powoli się wygaszają. Podobnych inicjatyw w całym kraju jest wiele. - Na początku ludzie bali się brać udział w protestach, bali się ostracyzmu ze strony najbliższych, a nastąpiło przełamanie strachu - uważa Bogumił Kolmasiak. Nie złożą megafonów Co teraz? Wszyscy są zgodni: Na tym nie poprzestajemy. - Na pewno nie chcemy zniszczyć tej energii, chcemy iść dalej - przekonuje Artur Sierawski. "Młodzi 2017" zamierzają organizować kolejne protesty, pikiety, happeningi. W tej chwili zastanawiają się, jak działać. - Zwieramy szyki, liczymy szable. Chcemy, żeby ludzie, którzy się z nami kontaktują, nie czuli, że ktoś ich olewa. Chcemy, żeby czuli, że realnie mają z nami kontakt. 24 godziny na dobę siedzimy na telefonach, komputerach, spotykamy się w realu, dyskutujemy - opowiada w rozmowie z Interią Sierawski. Dołączają prawnicy, graficy. Mają powstać grupy zadaniowe. Ale - jak mówi - chcą też merytorycznie zabrać głos. - Chcielibyśmy przedstawić swoją wizję Polski. Będziemy dążyć do napisania jej - zapowiada Sierawski. Akcja Demokracja roztacza parasol Dla uczestników i organizatorów protestów z całej Polski, którzy chcą działać dalej, propozycję ma Akcja Demokracja. - Nasza inicjatywa jest odpowiedzią na wzmożenie w całej Polsce. Chcemy ludziom dać szansę lepiej się poznać. Bierzemy na siebie rolę partnera, wsparcia. Nie chcemy nimi odgórnie kierować, tylko im pomóc - zapewnia Bogumił Kolmasiak. Akcja Demokracja zaprasza uczestniów i organizatorów protestów do zorganizowania wspólnego spotkania. W czwartek, 3 sierpnia, w godzinach 18-20 organizacja udostępni transmisję spotkania z prawnikiem, który będzie opowiadał o zagrożeniach związanych z ustawą o sądach powszechnych. Zostanie uruchomiony czat na żywo, każdy będzie mógł zadawać pytania, planowane będą kolejne działania. - Spotkanie będzie miało element online'owy, tzn. ludzie łączą się z nami i z prawnikiem, ale też offline'owy, czyli poznają siebie nawzajem. Na bazie tego chcemy zaprosić ludzi do budowania grup lokalnych - wyjaśnia Kolmasiak. Byle nie zmarnować energii Z organizatorami oddolnych ruchów obywatelskich z różnych miast chce też się skontaktować Bartosz Mindewicz. - Ważna jest platforma między ruchami obywatelskimi, żebyśmy mogli niektóre działania razem planować i wspierać się nawzajem. Ruchy obywatelskie czują, że potrzebna na to wszystko jest koncepcja, bo widzą, że ta energia bardzo szybko się rozprasza, a problem wcale nie został rozwiązany - mówi. Na Facebooku już powstał profil "Warto", gdzie zbierane są pomysły. W gotowości Mindewicz zwraca uwagę, że po wakacjach pojawią się kolejne tematy: nowe propozycje dotyczące sądownictwa, media, NGO-sy, ciąg dalszy wycinki Puszczy Białowieskiej. - W zasadzie co chwilę jest coś politycznego, na co ruchy obywatelskie mogą mieć wpływ i powinniśmy działać. A znacznie lepiej działa się w komitywie i łącząc głos dziesiątek tysięcy ludzi, niż jeśli to są pojedyncze działania rozproszone po całej Polsce - przekonuje. Wszyscy rozmówcy mają nadzieję, że to, co wydarzyło się w ostatnich dniach, nie będzie jednorazowe. - Chcemy zaprosić młodych ludzi do budowania ruchu, który będzie w stanie skutecznie walczyć w obronie państwa prawa wtedy, kiedy pojawią się kolejne propozycje ustaw zagrażające mu - mówi Kolmasiak. - Ostatnie tygodnie dobitnie pokazały, że siła ruchów obywatelskich jest znacznie skuteczniejsza niż agresywna narracja polityków, niepoparta żadnymi konkretnymi propozycjami. Ludzie młodzi w końcu zauważyli, że mogą mieć wpływ - zaznacza Mindewicz. Przebudzenie czy powtórka z rozrywki? Energię młodych ludzi rozumieją socjologowie, ale w tyle głowy mają demonstracje przeciwko przystąpieniu Polski do ACTA. Wtedy też w całym kraju masowo wyszli na ulice i bronili wolnego dostępu do internetu. Po kilku dniach protesty zanikły. Zdaniem dr. hab. Krzysztofa Podemskiego z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, tym razem jest jednak inaczej. - Nastąpiło znacznie większe poruszenie. Młodzi ludzie się przebudzili. Sprawa sądów przebiła się do ich świadomości dlatego, że one dotyczą nas wszystkich. Na to się nałożyły aroganckie zachowania prezesa Kaczyńskiego, nienawiść, którą okazał publicznie, bezkarne łamania regulaminu typu "ja bez żadnego trybu". To była kropla, która przelała czarę goryczy - uważa socjolog. Innego zdania jest dr hab. Rafał Chwedoruk, socjolog i politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Chyba mamy do czynienia z powtórką z rozrywki. Czy to w przypadku protestów KOD-u, czy Obywateli RP, czy teraz słyszymy to samo: to nie będzie tylko żywiołowy, spontaniczny, doraźny zryw, ale od tej pory będziemy próbowali kontynuować, tworzyć trwałe struktury. Problem pojawia się, gdy trzeba zmienić formułę. Wtedy w naturalny sposób energia, zasoby czasowe i zasoby dotychczasowych uczestników wyczerpują się - uważa. Socjolog z UW zwraca uwagę, że niczym trudnym nie jest skrzyknięcie się w mediach społecznościowych, ale już zarejestrowanie zgromadzenia, zorganizowanie sprzętu nagłaśniającego, zadbanie o stronę estetyczną, wymaga poważniejszych kadr. Według Chwedoruka, dzisiejszy styl życia nie służy takim inicjatywom. Jesteśmy społeczeństwem biernym, konsumpcyjnym i przepracowanym, każdy żyje w swoim rytmie, a to nie sprzyja trwałości czegokolwiek. Trwale mogą protestować tylko zinstytucjonalizowane struktury z zawodowymi działaczami. - O powstaniu żadnego trwałego ruchu społecznego, który coś zmieni, raczej nie ma mowy - uważa Chwedoruk. (Nie)gotowi na zmiany Również prof. Podemski zwraca uwagę, że sam ruch obywatelski to za mało. Wskazuje na konieczność powstania struktur i wyłonienia się lidera, jeśli miałoby dojść do szerszej i trwalszej zmiany. - Na dłuższą metę potrzebne są zmiany polityczne, a te mogą zagwarantować tylko nowe wybory. Mam nadzieję, że narodzi się nowa siła polityczna, która weźmie w nich udział - mówi socjolog. Inicjatorzy protestów zapewniają, że jeśli trzeba będzie, znów wyjdą na ulice. Pierwszy test może przyjść już po wakacjach. Jaki będzie wynik? - Pewne procesy społeczne są nieprzewidywalne i może to w nich jest piękne - kwituje prof. Podemski.